Helena Bławatska - Helena Pietrowna Bławatska, ros. Елена Петровна Блаватская (ur. 12 sierpnia 1831, zm. 8 maja 1891) – rosyjska pisarka i współzałożycielka Towarzystwa Teozoficznego, stworzyła podstawy teozofii.
Biografia
Dzieciństwo i młodość
Helena Pietrowna Bławacka urodziła się w domu swoich dziadków w Jekatierinosławiu (dziś Dniepropietrowsk) na Ukrainie. Jej rodzicami byli Płk Peter von Hahn, niemiecki oficer w armii rosyjskiej i Helena Andriejewna Fadiejewa, rosyjska szlachcianka. Matka Heleny umarła, gdy dziewczynka miała 11 lat.
Po śmierci żony Peter wysłał córkę do dziadków, by nie narażać jej na trudy życia w bazie wojskowej. Dziadkowie należeli do rodziny szlacheckiej i mieli co najmniej 50 służących.
Pierwsze małżeństwo
Helena wyszła za mąż przed siedemnastymi urodzinami, 7 lipca 1848, za czterdziestoletniego Nikifora Wasiliewicza Bławatskiego, wicegubernatora Erywaniu. Małżeństwo nie zostało skonsumowane; Bławatska twierdziła że pozostała dziewicą do śmierci. Po trzech nieszczęśliwych miesiącach, Helena ukradła konia i pojechała na nim do Tbilisi, gdzie wsiadła na statek i chciała popłynąć do ojca do Petersburga, jednak pomyliła statek i zamiast tego trafiła do Stambułu.
Podróże
W latach 1848-1858 Bławatska podróżowała po świecie. Odwiedziła Egipt, Francję, Quebec, Anglię, Amerykę Południową, Niemcy, Meksyk, Indie, Grecję, jak również Tybet, gdzie przez dwa lata zgłębiała wiedzę tajemną. W 1858 wróciła do Rosji.
Agardi Metrovitch
Mniej więcej w tym czasie spotkała się i odjechała z włoskim śpiewakiem operowym Agardi Metrovitchem. Niektóre źródła podają, że miała kilka związków pozamałżeńskich, zaszła w ciążę i urodziła zdeformowane dziecko o imieniu Yuri, które bardzo kochała. Sama Bławatska zawsze mówiła, że Yuri to dziecko jej przyjaciół Metrovitchów. Jednak jej kuzyn Siergiej Witte pisał w swoich wspomnieniach, że jej ojciec czytał kiedyś na głos list, w którym Metrovitch podpisywał się jako "twój kochający wnuk". Byłby to dowód, że Agardi Metrovitch uważał się za męża Heleny Bławatskiej. Yuri zmarł w wieku 5 lat i to wtedy Bławatska przestała wierzyć w chrześcijańskiego Boga.
Razem z Metrovitchem Bławatska wyjechała do Egiptu, gdzie Agardi zmarł. W Kairze założyła Societe Spirite dla zgłębiania wiedzy okultystycznej razem z Emmą Cutting.
Nowy Jork
W 1873 Bławatska przeniosła się do Nowego Jorku, gdzie występowała jako medium. Demonstrowała także zdolności parapsychiczne takie jak lewitacja, materializacja przedmiotów, jasnowidzenie, jasnosłyszenie i telepatia. Mimo że była dość zdolna w wywoływaniu tych fenomenów, o wiele bardziej interesowało ją ich wyjaśnienie niż popisywanie się nimi.
W 1874 Helena spotkała Henry'ego Steela Olcota, prawnika, eksperta od rolnictwa i dziennikarza zainteresowanego spirytualizmem. Razem stworzyli dzieło pod tytułem "Odsłonięta Izyda".
3 kwietnia 1875 Helena wzięła w Nowym Jorku ślub z Michaelem C. Betanellym. Również to małżeństwo nie zostało skonsumowane. Po kilku miesiącach rozstali się, a 25 maja 1878 formalnie rozwiedli. 8 lipca 1878, Helenie Bławatskiej przyznano obywatelstwo USA.[1]
Założenie Towarzystwa Teozoficznego
We wrześniu 1875 razem z H.S. Olcottem, W.Q. Judgem'm Bławatska założyła istniejące do dziś Towarzystwo Teozoficzne. Podstawową doktryną towarzystwa jest poszukiwanie wewnętrznej prawdy we wszystkich religiach i jednoczesne odrzucenie ich ezoterycznych form i rytuałów. Towarzystwo głosi też, że zdolności parapsychiczne człowieka mogą zostać wyjaśnione naukowo i opanowane.
Wyjazd do Indii
Przeprowadziła się do Indii, lądując w Bombaju 16 lutego 1879 roku[2], gdzie po raz pierwszy zaznajomiła się z A.P. Sinnettem. W jego książce Occult World opisuje on jak zostawała w jego domu w Allahabadzie przez sześć tygodni tamtego roku i znowu następnego roku.[3]
Uważa się, że około grudnia 1880, podczas podwieczorku z grupą znajomych (m.in. A.O. Hume i jego żoną), zmaterializowała zgubioną broszkę pani Hume.[4]
Około 1882 Towarzystwo Teozoficzne rozwinęło się w międzynarodową organizację, i wówczas przeniosła się do jej siedziby w Adyarze koło Madrasu.
Po jakimś czasie pojechała do Niemiec, a potem do Anglii, gdzie w domu sprzedanym jej przez ucznia mieszkała do końca swych dni.
Ostatnie lata
W sierpniu 1890 Bławatska stworzyła wewnętrzny krąg 12 uczniów. W jego skład wchodzili: Constance Wachtmeister, Isabel Cooper-Oakley, Emily Kislingbury, Laura Cooper, Annie Besant, Alice Cleather, Archibald Keightley, Herbert Coryn, Claude Wright, G.R.S. Mead, E.T. Sturdy i Walter Old".[5]
Helena Pietrowna Bławatska zmarła w przekazanym jej domu w St Johns Wood[6] w Anglii 8 maja 1891. Przed śmiercią cierpiała na chorobę serca, powikłania grypy i reumatyzm. Na stanowisku prezesa TT zastąpiła ją Annie Besant.
Jej ostatnimi słowami były: "Utrzymajcie ciągłość linii! Nie pozwólcie, by moje ostatnie wcielenie okazało się klęską."
Jej ciało skremowano, a prochy podzielono na trzy części. Jedna część pozostała w Europie, drugą wysłano do Ameryki, a trzecią do Indii. Rocznica śmierci Bławatskiej jest obchodzona przez teozofów jako Dzień Białego Lotosu. wiecej http://pl.wikipedia.org/wiki/Helena_B%C5%82awatska
***
Tekst Heleny Blawatskiej:
Słuchać uprzejmie, sądzić łagodnie. Od chwili pojawienia się w Anglii teozoficznej literatury, jej nauki zaczęto określać mianem buddyzmu ezoterycznego. I stało się nawykiem, jak mówi stare przysłowie, że błąd toczy się po pochyłości, podczas gdy prawda musi z mozołem piąć się pod górę. Stare truizmy często okazują się najmądrzejsze; ludzki umysł nie jest całkowicie wolny od tendencyjnych uprzedzeń, a stanowcze opinie kształtują się nieraz przed gruntownym zbadaniem przedmiotu sporu ze wszystkich stron. Zostało to powiedziane w związku z upowszechnieniem się podwójnego błędu: sprowadzeniem teozofii do buddyzmu oraz pomieszaniem tez filozofii religijnej głoszonej przez Gotamę Buddhę z doktrynami naszkicowanymi w Buddyzmie ezoterycznym.
Trudno byłoby sobie wyobrazić coś bardziej mylącego; jednocześnie dało to nieprzyjaciołom teozofii broń do ręki; jak bowiem wyraził się pewien czcigodny palio-log, nie było w tym tomie ani ezoteryzmu, ani buddyzmu. Prawdy ezoteryczne pomieszczone w pracy Sinnetta przestały nimi być z chwilą opublikowania. Nie obejmuje ona także religii Buddy, a jedynie garść twierdzeń, wziętych z dotychczas ukrywanej wiedzy, uzupełnionych obecnie dalszymi tezami, rozbudowanych i wyłożonych w kolejnych tomach. Ale i późniejsze dzieła, jakkolwiek również podają niektóre twierdzenia Doktryny tajemnej Wschodu, zaledwie uchylają rąbka ciemnej zasłony.
Żaden bowiem, nawet największy z żyjących adeptów, mający zgodę na publiczne objawienie prawd, nie mógłby tego uczynić, gdyż naraziłby na pośmiewisko, drwiny i oszczerstwa to, co tak skutecznie było przez wieki i eony utajone.
Buddyzm ezoteryczny jest świetną książką o nader niefortunnym tytule, jakkolwiek nie oznacza on więcej niż tytuł niniejszego dzieła – Doktryna tajemna. Jest niefortunny, ponieważ ludzie przywykli sądzić o rzeczach na podstawie ich zewnętrznego wyglądu, a nie ich właściwego znaczenia. Zwiodło to również członków Towarzystwa Teozoficznego. Najpoważniejszy jednak głos protestu podnieśli bramini. Do usprawiedliwienia i ja się poczuwam, Buddyzm ezoteryczny bowiem został mi przedstawiony w postaci gotowej już książki, i nie wiedziałam, jakie brzmienie chciał Sinnett nadać słowu buddhyzm.
Jak sądzę, winą za to należy obarczyć tych, którzy po raz pierwszy publicznie ogłosili wiedzę, zapominając wszakże o zaznaczeniu różnicy pomiędzy buddyzmem – systemem religijnym etyki, głoszonym przez wzniosłego Gotamę, nazwanego tak od jego tytułu Buddha (Oświecony), a buddhą – mądrością lub poznaniem (vidya), władzą poznawczą, od pierwiastka sanskryckiego budh – poznać. To my, teozofowie hinduscy, jesteśmy rzeczywistymi winowajcami, aczkolwiek w swoim czasie uczyniliśmy wszystko, co było w naszej mocy, aby ten błąd naprawić. Można było bez większego problemu uniknąć owego błędnego terminu; wystarczyło zmienić zapis słowa i za ogólną zgodą zarówno pisać, jak i wymawiać buddhyzm zamiast buddyzm.
Takie wyjaśnienie na początku naszego dzieła było nieodzowne. Religia Mądrości jest dziedzictwem wszystkich narodów na całym świecie, chociaż w przedmowie do pierwszego wydania Buddyzmu ezoterycznego powiedziano, że w 1883 roku ani ja, ani żaden inny żyjący Europejczyk nie znał abecadła nauki, po raz pierwszy występującego w naukowej szacie. Ten błąd musiał powstać przez przeoczenie, to wszystko bowiem, co zostało objawione w tym dziele, znałam znacznie wcześniej, niż zostałam zobowiązana (w 1880 roku) do udzielania nauk Doktryny tajemnej dwóm europejskim dżentelmenom, z których jednym był autor tegoż Buddyzmu ezoterycznego. Nie da się zaś ukryć, że jestem Europejką z urodzenia i wychowania. Warto też dodać, że poważna część filozofii wykładanej przez Sinnetta była podana trzem osobom w Ameryce jeszcze przed opublikowaniem Izis odsłoniętej; wśród nich był pułkownik H. S. Olcott. Jego nauczycielami byli: wtajemniczony Węgier, Egipcjanin i Hindus. Za ich zgodą Olcott udzielał niektórych pouczeń, albowiem nie nadszedł jeszcze czas pracy publicznej dla dwóch pozostałych. Nastąpił on wszakże dla innych, czego dowodem są książki Sinnetta. Żadna jednak z teozoficznych prac nie zyskuje jakiejś dodatkowej wartości z tego tytułu, że rości sobie pretensje do bycia autorytetem.
Etymologicznie słowa: adi i Adhi Buddha, jeden (lub pierwszy) i Mądrość Najwyższa są terminami, którymi w swoich tajemnych traktatach posługiwał się Aryasanga. Stosują je obecnie wszyscy mistycy buddyzmu północnego. Są to sanskryckie określenia, nadawane przez najdawniejszych Ariów nieznanemu bóstwu. Ani w Wedach, ani we wcześniejszych dziełach nie spotkamy słowa Brahma, oznaczającego Mądrość Absolutną. Z kolei zwrot Adibhuta jest tłumaczony przez F. Halla jako: Pierwotna niestworzona przyczyna wszystkiego. Niewypowiedzianie długie eony musiały upłynąć, zanim epitet Buddha został, by tak powiedzieć, zhumanizowany, a w końcu przyswojony komuś, czyje niedościgłe cnoty i światło poznania przyniosły tytuł Buddhy – Mądrości Niewzruszonej.
Bodha oznacza wrodzony boski intelekt, czyli rozumienie; Buddha – nabycie go przez osobisty wysiłek i zasługę; buddhi jesl natomiast zdolnością poznawczą – łożyskiem, którym światło boskiego poznania dociera do jaźni, rozeznaniem dobra i zła, jak również boskim sumieniem, a także duszą duchową, która jest wehikułem atmy. Gdy buddhi pochłania nasz egotyzm (niweczy go) wraz ze wszystkimi jego vikarami, widoczny staje się dla nas Awalokiteśwara – i nirwana, czyli mukti, jest osiągnięta. Mukti to tyle co nirwana – wolność od więzów mai, czyli ułudy. Bodhi podobnie jest określeniem szczególnego rodzaju transu, zwanego samadhi, podczas którego podmiot (indywidualna jednostka) osiąga kulminację duchowego poznania. Niemądrymi trzeba zwać tych, którzy w zaślepieniu i przedwczesnej w naszym wieku nienawiści do buddyzmu, a przez reperkusję i do buddhyzmu, odrzucają jego ezoteryczne nauki, które są także bramińskimi, z tego tylko powodu, że nazwa ta sugeruje im jako monoteistom, iż są to doktryny szkodliwe. W wieku materializmu filozofia ezoteryczna przeciwstawia się jedynie atakom na wszystko, co święte i drogie człowiekowi w jego wewnętrznym życiu duchowym. Prawdziwy filozof, uczeń mądrości ezoterycznej, całkowicie zatraca wzgląd na osoby, dogmatyczne wierzenia i wyróżnione religie. Co więcej, filozofia ezoteryczna jedna wszystkie religie, obnaża je z ich ludzkich, zewnętrznych szat, i wykazuje, że rdzeń każdej z nich jest identyczny z rdzeniem każdej innej wielkiej religii. Udowadnia nieodzowność absolutnej boskiej zasady w przyrodzie, zaprzecza Bóstwu nie bardziej niż czyni to słońce.
Ezoteryczna filozofia nigdy nie odrzucała Boga w przyrodzie ani też Bóstwa jako absolutnego i abstrakcyjnego Ens. Odmawia natomiast przyjęcia wszelkich bogów religii monoteistycznych, czyli bogów stworzonych przez człowieka na jego własny obraz i podobieństwo, bluźnierczej i żałosnej karykatury Nigdy Niepoznawalnego. Nadto kroniki, jakie pragniemy przedstawić, obejmują doświadczenia ezoteryczne z całego świata od początku naszej ludzkości, okultyzm buddystyczny zaś ma wśród nich swoje miejsce, nic więcej. W istocie, poufne partie Dań lub Dżanna są pospolitym terminem dla ezoterycznych szkół i ich literatury. W starych księgach dżanna jest określane jako przekształcenie jaźni człowieczej przez rozmyślanie i poznanie, drugie, tym razem wewnętrzne, narodzenie. Stąd dzan, (fonetycznie d'zian) i Księga Dzyan, Dhyan metafizyki Gotamy – jakkolwiek wielkie są w oczach nie obeznanego z tezami starożytnej Religii Mądrości – stanowią tylko małą cząstkę całości.
Hinduski reformator swoje publiczne nauczanie ograniczył wyłącznie do czysto moralnej i fizjologicznej postaci Religii Mądrości, do etyki i człowieka. Wielki nauczyciel pozostawił natomiast nietknięte rzeczy niewidzialne i bezcielesne, tajemnicę bytu poza naszą ziemską sferą, zachowując je tylko dla wybranego koła swoich arhatów. Ci zaś uzyskali wtajemniczenie w słynnej grocie Saptaparna w pobliżu góry Baibhar, Czas i ludzka wyobraźnia szybko rozprawiły się z czystością i filozofią tych nauk, gdy tylko zostały przeniesione z wtajemniczonego i uświęconego koła arhatów na tereny słabiej przygotowane na przyjęcie metafizycznych koncepcji, a więc do Chin, Japonii, Birmy. Z tego też powodu warto zapamiętać doniosłą różnicę pomiędzy ortodoksyjnym buddyzmem (publicznymi naukami Gotamy Buddhy) a jego buddhyzmem ezoterycznym. Ale ezoteryczna doktryna Gotamy niczym się nie różni od doktryny wtajemniczonych bramanów dnia dzisiejszego. Był on bowiem dzieckiem ziemi aryjskiej, Hindusem z urodzenia, kszatrią i uczniem dwakroć zrodzonych (czyli wtajemniczonych bramanów). Przeto jego nauki nie mogły się różnić od ich doktryn, gdyż reforma buddyjska polegała wyłącznie na podaniu pewnej części 2 tego, co było trzymane w tajemnicy przed wszystkimi (poza wybranymi świątyniami). Nie mogąc więc nauczać wszystkiego, co zostało mu dane dzięki ślubowaniu, chociaż nauczał filozofii opartej na fundamencie prawdziwej wiedzy ezoterycznej, Buddha dał światu tylko jej zewnętrzne, materialne ciało, zachowując duszę dla swoich wybrańców. Niejeden chiński humanista słyszał o doktrynie duszy, ale żaden z nich, jak można sądzić, nie pojął jej istotnego znaczenia i doniosłości.
Owa doktryna była trzymana w tajemnicy, zbyt wielkiej być może, wewnątrz świątyń. Tajemnica spowijająca jej zasadniczy dogmat i aspirację – nirwanę – była zbyt trudna do przeniknięcia i zrozumienia dla humanistów, którzy, zamiast rozwiązać ów gordyjski węzeł, przecięli go oświadczając, że nirwana oznacza absolutne unicestwienie.
Pod koniec pierwszego kwartału XIX wieku pojawiła się osobliwa literatura, która, bazując na uczonych dociekaniach sanskrytologów i orientalistów, występowała jako naukowa. Hinduska, egipska i inne starożytne religie, mity i godła zostały całkowicie podporządkowane symbolice podkreślającej ich szorstką i surową zewnętrzną formę, zamiast zwracać uwagę na ich wewnętrzne znaczenie. Te dzieła odniosły niespodziewany sukces, upowszechniając bardziej wiadomości o fallicznym i seksualnym kulcie niż rzeczywistą symbolikę, i – paradoksalnie – przecząc sobie wzajemnie.
Być może to jest prawdziwym powodem, dla którego nieliczne podstawowe prawdy Doktryny tajemnej po długich tysiącleciach najgłębszego milczenia i tajności mogły ujrzeć zarys światła dziennego. Powtarzam – nieliczne prawdy, albowiem to, co musi pozostać okryte zasłoną, nie pomieściłoby się nawet w setkach takich tomów. Ale i ta drobina, teraz przekazywana, lepsza jest od całkowitego milczenia. Dzisiejszy świat, obłąkańczo goniący za własnym, dobrowolnym unicestwieniem, ścigający nieznane, które skłonny jest mieszać z niepoznawalnym, czyni szybkie postępy na odwrotnej, materialnej płaszczyźnie duchowości. Stał się olbrzymią areną, prawdziwym ziemskim padołem niezgody i wieczystej waśni, cmentarzyskiem, na którym są pogrzebane najwyższe i najświętsze dążenia naszej duchowej duszy. 2 każdym przemijającym i rodzącym się pokoleniem dusza ta ulega paraliżowi i atrofii. Kochani poganie i skończone łotry społeczeństwa, jak mawiał Greeley, w niewielkim stopniu troszczą się o odrodzenie martwych nauk przeszłości. Jest jednak znaczna grupa poważnych poszukiwaczy, uprawnionych do zgłębiania tych nielicznych prawd, jakie teraz mogą być im dane. l tak owo teraz znaczy więcej niż przed dziesięciu laty, kiedy została opublikowana pierwszy raz Izis odsłonięta czy późniejsze próby wyłożenia tajników nauki ezoterycznej. [Chociaż postępy na tej drodze zostały znacznie zahamowane przez obie wojny światowe i kilkudziesięcioletnie panowanie komunizmu, można przyjąć, iż teraz Bławatskiej nadal jest aktualne, i kto wie, czy nie w poszerzonym wymiarze – przyp. wyd.].
Niewątpliwie stance przedwstępne będą przyczyną najpoważniejszych zastrzeżeń dotyczących rzetelności Doktryny tajemnej. Na ich tle rodzi się bowiem pytanie: W jaki sposób zawarte w nich twierdzenia mogą być zweryfikowane? Faktycznie, o ile znaczna część sanskryckich, chińskich oraz mongolskich dzieł cytowanych w naszym dziele jest znana kilku orientalistom, o tyle podstawowa księga, z której zaczerpnięto stance, nie jest w posiadaniu europejskich bibliotek. Księga Dzyan (lub Dziań) jest całkowicie nieznana naszym filologom, a w każdym razie pod tą nazwą nigdy o niej nie słyszeli. Jest to oczywiście poważny mankament dla trzymających się metod badania, nakazanych przez urzędową naukę; natomiast dla okultystów będzie to miało niewielkie znaczenie. Lwia część podanych tu twierdzeń jest rozproszona po setkach i tysiącach manuskryptów, częściowo już przełożonych i – jak zwykle bywa przy ich interpretacji – zniekształconych. Są też tezy oczekujące swojej kolei. Przeto każdy humanista ma okazję do zweryfikowania podanych tu twierdzeń oraz skontrolowania większości cytatów. Nieliczne nowe fakty, nowe dla orientalisty profana, a także passusy przytoczone z komentarzy, byłyby trudne do odnalezienia, podobnie jak poszczególne pouczenia, dotąd przekazywane ustnie. Można znaleźć do nich aluzje w niezliczonych nieomal tomach bramińskiej, chińskiej i tybetańskiej literatury świątynnej.
Pomijając złośliwą krytykę, jedno jest pewne. Członkowie pewnych szkół ezoterycznych – mających swoje siedziby poza Himalajami, których odgałęzienia można znaleźć w Chinach, Japonii, Indiach, Tybecie, a nawet w Syrii i Ameryce Południowej – roszczą sobie pretensje do posiadania wszystkich pism sakralnych i filozoficznych, zarówno w rękopisach, jak i drukowanych; wszystkich dzieł, jakie kiedykolwiek były napisane w jakimkolwiek języku lub symbolu, odkąd powstała sztuka pisania, od hieroglifów ideograficznych poczynając do alfabetu Kadmusa i Dewanagari.
Przez wieki głoszono, iż od czasu zniszczenia księgozbioru aleksandryjskiego, każde dzieło mogące doprowadzić do ostatecznego odkrycia i zrozumienia niektórych tajemnic ukrytej nauki było, dzięki zespołowym wysiłkom członków bractw, odnajdywane. Akcentowano
również, iż po starannym ukryciu trzech egzemplarzy każdego dzieła, reszta była niszczona. W ten sposób ocalał ostatni manuskrypt, zabezpieczony w Indiach za panowania Akbara.
Utrzymuje się przy tym, że każda święta księga, której treść nie została w dostatecznym stopniu przysłonięta odpowiednią symboliką lub miała jakiś związek ze starożytnymi misteriami, po starannym skopiowaniu w postaci kryptografów także była niszczona aż do ostatniego egzemplarza. Ponadto wszystkie duże i zamożne lamaserie posiadają krypty i podziemne biblioteki, mieszczące się w grotach, wykutych w skale, jeśli gonpa (klasztor, monastyr) czy ihankang są położone w górach. Poza Cajdamem Zachodnim, w pustynnych przełęczach Kuen-tuńtu (łańcuch górski Karakorum w zachodnim Tybecie) istnieje kilka takich kryjówek. W głębi górskiego pasma Ałtyntagu, którego ziemi nie deptała jeszcze stopa Europejczyka, istnieje osiedle zagubione w głębokim parowie. Jest to niewielkie skupisko budynków, bardziej wioska niż klasztor, z ubogo wyglądającą świątynią i starym lamą anachoretą, mieszkającym w pobliżu w charakterze dozorcy. Pielgrzymi powiadają, że podziemne galerie i korytarze mieszczące się pod klasztorkiem zawierają księgozbiór, którego nie pomieściłoby nawet British Museum. Twierdzi się również, iż opustoszałe dzisiaj tereny bezwodnej krainy Tarymu – prawdziwej pustyni w sercu Turkiestanu – były kiedyś kwitnącymi i zamożnymi miastami. Teraz zaledwie kilka zieleniejących oaz ożywia tę martwą pustkę. Jedna z nich, wykwitła na mogile rozległego grodu, pochłoniętego piaskami pustyni, jest ziemią niczyją, często jednak odwiedzaną przez Mongołów i buddystów. Tradycja mówi także o ogromnych pomieszczeniach i szerokich korytarzach, wypełnionych tabliczkami i cylindrami – może to być czcza pogłoska, jak i rzeczywisty takt. Oczywiście to wszystko może wywołać uśmiech powątpiewania, zanim jednak odrzuci się wiarygodność tych sprawozdań, warto zastanowić się nad poniższymi faktami. Zespołowe poszukiwania orientalistów, zwłaszcza prowadzone w ostatnich latach przez badaczy z filologii porównawczej i religioznawstwa, potwierdziły tezę, że niezliczona wprost ilość manuskryptów, a nawet drukowanych dzieł uważanych za istniejące, jest obecnie nie do odnalezienia. Zniknęły, nie pozostawiając po sobie żadnego, nawet najmniejszego śladu. Gdyby to były dzieła o małej doniosłości, wówczas naturalną koleją rzeczy mogłyby zniknąć, a ich nazwy ulec zatarciu w ludzkiej pamięci. Tak jednak nie jest; zdecydowana większość z nich zawierała prawdziwe klucze do jeszcze istniejących dzieł, całkowicie niezrozumiałych bez tych dodatkowych komentarzy i wyjaśnień. Takimi są na przykład dzieła Lao-tse, poprzednika Konfucjusza, Jeżeli zwrócimy się ku Chinom, przekonamy się, że religia Konfucjusza jest ugruntowana na pięcioksięgu King i czteroksięgu Szu. One same są potężnymi dziełami, z ogromną ilością komentarzy, bez których żaden naukowiec nie podejmie się analizy głębi sakralnego kanonu Chin. A przecież Lao-tse podobno napisał dziewięćset trzydzieści ksiąg o etyce i religii oraz siedemdziesiąt o magii. Jednak wielkie dzieło jego serca, Tao-te-king, czyli święte pismo, zawiera zaledwie, czy może aż, około pięciu tysięcy słów – tuzin stron z tak niezrozumiałym tekstem, iż trzeba było szukać pomocy u ponad siedemdziesięciu komentatorów, z których najwcześniejszy pochodził z 163 roku przed Chrystusem. Czterysta pięćdziesiąt lat poprzedzających powstanie najstarszego komentarza wystarczyło, aby skrzętnie ukryć prawdziwą doktrynę Lao-tse przed niepowołanymi, z wyjątkiem jego wtajemniczonych kapłanów. Tradycja utrzymuje, iż komentarze, do których mają dostęp zachodni sinolodzy, nie są rzeczywistymi okultystycznymi zapiskami.
Cóż natomiast znajdują religioznawcy badając semickie księgi, święte pisma Chaldei – starszej siostry i nauczycielki – Biblię Mojżeszową, która jest źródłem chrystianizmu? Co mogą zrobić, aby uwiecznić pamięć starożytnej religii Babilonu, by odtworzyć olbrzymi cykl astronomicznych obserwacji magów Chaldei czy obronić tradycję ich wspaniałej i wzniosłej literatury okultystycznej, jeżeli znajdują zaledwie drobne fragmenty? Te jednak są bezwartościowe nawet jako klucz do charakteru zaginionych pism. Przeszły bowiem przez ręce biskupa Cezarei, samozwańczego cenzora i wydawcy sakralnych zapisków ludzi innych religii, i noszą po dziś dzień piętno jego wybitnie rzetelnej i godnej zaufania dłoni. Ot, zobaczmy, jak wyglądały losy traktatu o wielkiej niegdyś religii Babilonu.
Napisany po grecku przez Beroza, kapłana świątyni Bela, dla Aleksandra Wielkiego, na podstawie astronomicznych i chronologicznych notatek przechowywanych przez kapłanów tej świątyni i obejmujących okres dwustu tysięcy lat – traktat ten zaginął. W pierwszym stuleciu przed Chrystusem Aleksander Polihistor dokonał na jego podstawie wielu wyciągów, które także zaginęły. Euzebiusz wykorzystał pracę Polihistora przy pisaniu swojego Chronicon (270-340 r.). Punkty zbieżności, prawie że tożsamości, pomiędzy żydowskimi i chaldejskimi pismami świętymi, sprawiły, iż te ostatnie zostały uznane przez Euzebiusza, obrońcę i szermierza nowej wiary, która adoptowała żydowskie święte pisma, a wraz z nimi ich absurdalną chronologię, za w najwyższym stopniu niebezpieczne. Dopiero teraz Jerzy Smith udowodnił ową zbieżność; tak więc z winy ormiańskiego fałszerza cywilizowane narody zostały wprowadzone w błąd na tysiąc pięćset lat przez przyjęcie żydowskich derywatów jako bezpośredniego boskiego objawienia. Jest więcej niż pewne, że Euzebiusz nie uszanował także egipskich tabel synchronicznych Manetho – i to tak dalece, że Bunsen czyni go odpowiedzialnym za najbardziej niesumienne okaleczenie historii. Sokrates, historyk piątego stulecia, i Syncellus, wice patriarcha Konstantynopolu z ósmego stulecia, otwarcie oskarżają go jako najbardziej zuchwałego i pozbawionego skrupułów fałszerza. Czyż jest możliwe, aby obszedł się delikatniej z chaldejskimi zapiskami, które już zaczęły zagrażać nowej religii, tak pochopnie przyjętej? Nie ma więc wątpliwości, że – poza nielicznymi fragmentami o różnej wartości – z oczu profana zniknęła cała chaldejska sakralna literatura, tak samo jak Atlantyda. Nieliczne fakty są podane w dalszych partiach naszego dzieła; mogą one rzucić więcej światła na prawdziwe pochodzenie upadłych aniołów, personifikowanych postaciami Bela i Smoka. Zwracając się ku najstarszej literaturze aryjskiej, ku Rig-Wedzie, badacz dowie się, trzymając się ściśle danych dostarczonych przez rzeczonych orientalistów, że jakkolwiek Rigweda zawiera tylko około 10580 wersetów lub 1028 hymnów, w przeciwieństwie do brahmanów i do mnóstwa gloss i komentarzy, nadal jest niezrozumiała. Dlaczego? Otóż brahmany, najstarsze scholastyczne traktaty o prymitywnych hymnach, same wymagają klucza, którego orientaliści jeszcze nie zdołali sobie zapewnić. Cóż uczeni mówią o buddyjskiej literaturze? Czy posiadają ją w całości? Z pewnością nie. Poza 325 tomami (w rzeczywistości jest ich 333), Kandżuru i Tandżuru północnych buddystów (każdy o wadze czterech, pięciu funtów, jak powiadają) w istocie o lamaizmie nic nie wiemy. Tymczasem sakralny kanon południowego kościoła, Saddharma alankara, zawiera podobno 29 368 000 liter, czyli, po wyłączeniu traktatów i komentarzy, pięcio-, sześciokrotnie więcej materiału niż ten zawarty w Biblii – ta bowiem, według profesora Muellera, liczy sobie tylko 3 567 180 liter. Tak więc tłumacze, zamiast przedstawiać nam poprawne wersje, szpikowali je własnymi komentarzami w celu apologii dogmatów swoich przeróżnych szkól. Co więcej, stosownie do tradycji, przechowywanej przez szkoły buddyjskie, tak południowe jak i północne, buddyjski kanon sakralny pierwotnie składał się z 80 000 lub 84 000 rozpraw, z których znamienita większość zaginęła i do dzisiaj pozostało jedynie 6000. Zaginęła dla Europejczyków, ale czy tak samo dla buddystów i braminów? Biorąc pod uwagę, że dla buddysty każdy werset o Buddzie lub o jego dobrym prawie jest święty, wydaje się, iż owo zaginięcie blisko 76 000 rozpraw jest zgoła czymś cudownym. Raczej przeciwnie, każdy świadomy tego znaczenia i naturalnego biegu wydarzeń może się podpisać pod twierdzeniem, zgodnie z którym z tych 76 000 rozpraw zniszczeniu mogło ulec 7-8 procent jako efekt prześladowań w samych Indiach i emigracji. Skoro jest pewne, że arhaci buddyjscy rozpoczęli swój religijny exodus około trzystu lat przed naszą erą, w celu krzewienia nowej wiary poza Kaszmirem i po tamtej stronie Himalajów; że do Chin dotarli w 61 roku po narodzeniu Chrystusa, gdy Kaśjapa przybył tam na zaproszenie cesarza Mingti, by zapoznać go z zasadami buddyzmu – to wydaje się dziwne, że orientaliści mówią o tego rodzaju zniknięciu, jakby to rzeczywiście było możliwe. Nie uwzględniają, że ów przepadek może dotyczyć jedynie ich samych i ludzi Zachodu, że Azjaci mogą trzymać swoje święte pisma poza ich zasięgiem, chroniąc je w ten sposób od profanacji i nadużyć przez rasy od nich wyższe.
Pewne jest, że:
– badacze starożytnych religii dysponują zbyt małą liczbą dowodów, aby na ich podstawie tworzyć ostateczne konkluzje;
– brak danych nie powstrzymuje ich od stawiania różnych dogmatów.
Można przypuszczać, że dzięki licznym zapiskom, dotyczącym teogonii i misteriów egipskich, jakie zachowały się w poematach klasyków i tomach literatury starożytnej, rytuały i dogmaty Egiptu faraonów powinny być co najmniej dobrze zrozumiane. W każdym razie lepiej niż abstrakcyjne filozofie hinduskiego panteizmu, o którym Europa jeszcze przed początkiem bieżącego stulecia nie miała żadnego pojęcia. Nad brzegami Nilu i w całym kraju rokrocznie archeolodzy odgrzebują coraz to nowe relikty, zdawałoby się wymownie opowiadające swoje dzieje. Tak jednak nie jest. Jakkolwiek widzimy wciąż jeszcze stojące piramidy, a także ruiny świątyń i labiryntów, ich mury pokryte napisami hieroglificznymt i dziwacznymi wyobrażeniami bogów i bogiń [...] Na zwitkach papirusu, które zdają się urągać niszczącej dłoni czasu, mamy nawet urywki tego, co można by nazwać księgami świętymi Egipcjan, jednakże, jakkolwiek wiele ze starożytnych zapisków tej tajemniczej rasy zostało rozszyfrowanych, główne źródło religii Egiptu i właściwa intencja jego kultu obrzędowego daleka jest od całkowitego przez nas wykrycia – mówił uczony z Oksfordu. Słaba znajomość obrzędów pogrzebowych i zewnętrznych oznak różnic płciowych zaznaczanych na mumiach nieraz doprowadzała do śmiesznych pomyłek. Choć zachowały się tajemnicze dokumenty, pełne hierogliów, to nadal brak do nich odpowiedniego klucza.
Tym niemniej, uważając, że występuje naturalny związek pomiędzy językiem a religią, a także przyjmując, iż istnieje wspólna religia aryjska przed wyodrębnieniem się rasy aryjskiej; wspólna religia semicka przed wyodrębnieniem się rasy semickiej; wspólna religia turańska przed wyodrębnieniem się Chińczyków i innych plemion, należących do grupy turańskiej; odkrywając tylko trzy starożytne ośrodki religijne i trzy ośrodki językowe, mimo całkowitej nieznajomości tych pierwotnych religii i języka, jak też ich pochodzenia, ów uczony nie waha się stwierdzić, że istnieje prawdziwa historyczna podstawa do naukowego traktowania tych naczelnych religii.
Naukowe traktowanie przedmiotu nie jest bynajmniej pomocne w dotarciu do jego historycznych podstaw. Mając tak skąpe dane, żaden filolog nie jest uprawniony do podawania własnych konkluzji jako historycznych faktów. Bez wątpienia znakomity orientalista udowodnił całemu światu, ku jego zadowoleniu, że, stosownie do reguł fonetycznych prawa Grimma, Odyn i Buddha są całkowicie różnymi osobami. Kiedy jednak jednym tchem oznajmia, iż Odyn był czczony jako najwyższe bóstwo w okresie znacznie poprzedzającym czasy Wed i Homera, nie ma ku temu najmniejszej historycznej podstawy. Zatem podporządkowuje własnym wnioskom historię i fakty, które w oczach uczonych orientalistów mogą wyglądać naukowo, ale są bardzo dalekie od prawdy. Oto do czego prowadzi brak odpowiedniego klucza. Potwierdzają to różne poglądy dotyczące chronologii Wed.
Jeżeli wyniki badań wskazują, że ani Nowy, ani Stary Testament niczego nie zapożyczył od bardziej starożytnej religii braminów i buddystów, to z tego wcale nie wynika, iż Żydzi nie zapożyczyli wszystkiego, co im było wiadome, z chaldejskich zapisków, tak okrutnie okaleczonych później przez Euzebiusza. Co do Chaldejczyków, można przyjąć, że pierwociny swojej wiedzy otrzymali od braminów, Rawlinson bowiem wykazuje niezaprzeczone wpływy wedyckie we wczesnej mitologii Babilonu. Z kolei Vans Kennedy słusznie oświadczył, że Babilonia była swego rodzaju siedzibą sanskryckiej i bramińskiej nauki. Te dowody wszakże muszą upaść w obliczu najnowszej teorii profesora Muellera. Każdy wie, na czym ona polega. Kodeks praw fonetycznych stał się dziś uniwersalnym kamieniem probierczym dla każdego utożsamienia i pokrewieństwa pomiędzy bogami wielu narodów. W ten to sposób, chociaż matką Merkurego (Buddhy, Thota-Hermesa, etc.) była Maja, matką Buddhy (Gotarny) również Maja i matką Jezusa także Maja (ułuda, Maria bowiem to Marę, morze, symboliczne wielkie złudzenie), to owe trzy postacie nie są spokrewnione ani też nie mogą być, od kiedy Bopp ustanowił swój kodeks praw fonetycznych.
Dążąc do scalenia różnych wątków niepisanych dziejów, orientaliści ważą się na śmiały krok, zaprzeczając a priori wszystkiemu, co nie pokrywa się z ich osobliwymi wnioskami. Tak oto, mimo iż prawie codziennie dochodzi do odkryć świadczących o wielkim rozwoju sztuk i nauk w pomroce bardzo odległych czasów, niektórym z najstarszych narodów odmawia się nawet znajomości sztuki pisania, imputuje się im barbarzyństwo zamiast kultury. A przecież i dzisiaj jeszcze można znaleźć ślady olbrzymiej cywilizacji w Azji Środkowej, która niewątpliwie należy do prehistorycznej formacji. Czyż może istnieć wspaniała cywilizacja bez piśmiennictwa w jakiejkolwiek formie, bez roczników i kronik? Zaprzecza temu zdrowy rozsądek. Gigantyczna, zwarta ściana gór okalająca płaskowyż Tybetu, od górnego biegu rzeki Huangho do pasma Karakorum, była świadkiem trwającej tysiąclecia cywilizacji i zapewne miałaby wiele do powiedzenia. Wschodnie oraz środkowe części tych stron, Nan-Szan i Ałtyn-Tag, niegdyś były pokryte miastami, które z powodzeniem mogłyby współzawodniczyć z Babilonem. Upłynęła cała era geologiczna od czasu, gdy te miasta wydały ostatnie tchnienie, o czym świadczą zwały lotnego piasku i jałowa, martwa dziś gleba niezmierzonych centralnych równin basenu Tarymu. Jedynie pogranicza są tu powierzchownie znane podróżnikom. We wnętrzu tych płaskich, piaszczystych rozłogów znajduje się woda i można spotkać kwitnące oazy, których nie tknęła stopa Europejczyka. Niektóre z nich są niedostępne nawet dla tubylców. Huragany mogą wznosić chmury piasku i zmiatać z oblicza ziemi całe krainy, są jednak bezsilne, gdy chodzi o zniszczenie tego, co jest poza ich zasięgiem. Wybudowane głęboko w tonie ziemi składnice są całkowicie bezpieczne. Ponieważ wejścia do nich prowadzą przez wspomniane oazy, niewielka jest szansa, aby ktokolwiek je odkrył, nawet gdyby kilka armii wtargnęło w te piaski pustyni, gdzie: Nie dojrzeć ni sadzawki, ni krzewu, a gór pasmo zębaty wał tworzy w krąg wyprażonych równin suchej, suchej pustyni...
Nie zachodzi jednak potrzeba wyprawy na pustynię, skoro te same dowody istnienia starożytnej cywilizacji są stosunkowo często odnajdywane wśród gęsto zaludnionych połaci tego kraju. Na przykład oaza Czerczeń, położona około tysiąc dwieście metrów nad poziomem rzeki Czerczeń-Daria, ze wszystkich stron jest otoczona ruinami starożytnych miast. Jedynie niecałe trzy tysiące mieszkańców reprezentuje resztki blisko stu wymarłych narodów i ras, których nazw nie znają nawet etnolodzy. W poważnym kłopocie byłby antropolog, gdyby musiał dokonać ich klasyfikacji na działy i poddziały; tym bardziej, że przypuszczalni potomkowie tych wszystkich antydeluwialnych ras i plemion tak mało wiedzą o swoich przodkach, jakby spadli z księżyca. Pytani o swoje pochodzenie, odpowiadają, iż nie wiedzą, skąd przyszli ich praojcowie, lecz słyszeli, że byli rządzeni przez wielkich geniuszy tych pustyń. Rzecz jasna, tę odpowiedź można złożyć na karb ciemnoty i zabobonu, ale w świetle nauk Doktryny tajemnej może ona być uznana za opartą na pierwotnej tradycji. Na przykład plemię Churassan twierdzi, iż przybyło z terenu obecnego Afganistanu na długo przed czasami Aleksandra Wielkiego i przytacza legendy potwierdzające ten fakt.
Słynny podróżnik rosyjski, Przewalski, w okolicy oazy Czerczeń odnalazł ruiny dwóch dużych miast, z których starsze zostało zburzone trzy tysiące lat temu przez jakiegoś bohatera-olbrzyma, natomiast młodsze przez Mongołów w dziesiątym stuleciu naszej ery. Tam, gdzie kiedyś były te miasta, można znaleźć – dzięki wędrującym piaskom – nader dziwne i różnorodne relikty, z potłuczoną porcelaną, kuchennymi naczyniami i ludzkimi kośćmi włącznie. Tubylcy znajdują tu złote i miedziane monety, sztabki stopionego srebra, diamenty i turkusy, a także, co najdziwniejsze, potłuczone szkło.
Trumny z jakiegoś nie niszczejącego drzewa lub też z innego materiału, w których znaleziono dobrze zachowane, zabalsamowane ciała [...] Mumie męskie są to wszystko słusznego wzrostu, potężnie zbudowani mężczyźni o długich, falistych włosach [...] Znaleziono grobowiec z dwunastoma wewnątrz niego siedzącymi zmarłymi. Innym znów razem, w osobnej trumnie, odkryliśmy zwłoki młodej dziewczyny. Oczy jej były nakryte złotymi krążkami, szczęki zaś mocno ujęte złotym kółkiem, obejmującym głowę pionowo, od podbródka przez wierzchołek. Odziana była w szatę ze złotymi gwiazdami, stopy pozostawiono bose... – pisał Przewalski. Ta sama tradycja występuje nad brzegami jeziora Lob-Nor i w oazie Keria.
Ślady tego rodzaju cywilizacji oraz różne podania i legendy dają nam prawo wierzyć w to, że nie wszystko zostało odkryte oczom profanów, że skrzętnie schowano wydobyte z piasków olbrzymie biblioteki wraz z przeróżnymi reliktami starożytnej magii. Sumując dotychczasowe rozważania, możemy powiedzieć, że Doktryna tajemna była powszechnie przyjętą religią antycznego
i prehistorycznego świata. Dowody jej powszechności, autentyczne zapiski, kompletny zbiór dokumentów, ukazujących jej charakter i świadczących o występowaniu we wszystkich ówczesnych krajach, wraz z naukami jej wielkich adeptów, istnieją po dziś dzień i spoczywają w sekretnych kryptach bibliotek, należących do okultystycznego bractwa.
Twierdzenie to nabiera większej wiarygodności, jeżeli uwzględnimy następujące fakty:
– tradycję tysięcy starożytnych pergaminów, uratowanych w czasie pożaru aleksandryjskiego księgozbioru;
– tysiące sanskryckich dzieł, które zniknęły w Indiach za panowania Akbara;
– powszechną tradycję w Japonii i Chinach, mówiącą, że stare teksty wraz z komentarzami, mogącymi uczynić je zrozumiałymi –w sumie wiele tysięcy tomów – od dawna są poza zasięgiem nieuprawnionych;
– tajemnicze zniknięcie ogromnej sakralnej i okultystycznej literatury Babilonu;
– utratę kluczy, mogących rozwiązać zagadki egipskich hieroglifów;
– hinduską tradycję, głoszącą, że dopiero sekretne komentarze czynią Wedy zrozumiałe, które, niedostępne dla nie wtajemniczonych, są ukryte w tajemnych pieczarach i kryptach;
– identyczne wierzenie, rozpowszechniane wśród buddystów i dotyczące ich ksiąg tajemnych.
Okultyści utrzymują, że to wszystko istnieje, dobrze zabezpieczone przed grabieżczą ręką Zachodu, i oczekuje na dzień, w którym zostanie ponownie ukazane całemu światu. Na razie, mówiąc słowami Swamiego Dayananda Saraswatiego, mleczhasi będą musieli poczekać (czyli pozakastowcy, ci, którzy są poza łonem aryjskiej cywilizacji). Nie jest winą wtajemniczonych, iż owe dokumenty zaginęły dla profanów. Ich postępowanie nie było dyktowane egoizmem czy chęcią zmonopolizowania świętej wiedzy; wynikało ono z faktu, że całe działy wiedzy nadal muszą być ukryte, przekazanie ich bowiem ludzkości równoznaczne byłoby z daniem dziecku zapalonej pochodni w składzie amunicji. Pozostający poza kręgiem argumentują, że o ile zrozumiale jest trzymanie w tajemnicy na przykład siły kruszącej skały (vril), odkrytej przez Keeleyego z Filadelfii, o tyle trudno pogodzić się z koniecznością skrywania czysto filozoficznej doktryny, jaką jest ewolucja planetarnych łańcuchów.
Niebezpieczeństwo jest jednak większe, gdyż takie doktryny, jak łańcuch planetarny albo siedem ras, natychmiast dają klucz do siedmiolitej struktury człowieka. Każda bowiem zasada jest współzależna z równią, planetą i rasą, ludzkie zasady zaś są z siedmiolitymi siłami okultystycznymi – przy czym te należące do równi wyższych mają straszliwą moc. Dlatego też każdy siódemkowy podział daje klucz do potężnych okultystycznych sił, których nadużycie mogłoby wyrządzić nieobliczalne szkody całej ludzkości. Nie jest to klucz przeznaczony dla obecnego pokolenia, zwłaszcza dla ludzi Zachodu, chronionych w tym stanie rzeczy przez swoją ślepotę i ignorancki, materialistyczny brak wiary w tajemną wiedzę; jest to klucz, który mógłby być realny we wczesnych wiekach ery chrześcijańskiej, przeznaczony dla ludzi całkowicie przekonanych o rzeczywistości okultyzmu, a wstępujących właśnie w cykl degradacji.
Faktem jest, że dokumenty były – i są nadal – ukrywane. Jednak nie czyniono ze wszystkiego tajemnicy, a bardzo stare wieści były ustnie przekazywane i niejednokrotnie powtarzane przez adeptów, od Pitagorasa po neoplatończyków. To właśnie nowa religia nazarejczyków doprowadziła w tym względzie do zmiany na gorsze. Wiadomo przecież, że i w obecnych czasach
niejeden rosyjski mistyk udawał się w podróż do Tybetu w poszukiwaniu wiedzy i wtajemniczenia, niejeden też wracał z wiadomościami, które nie mogłyby być udzielone w żadnym miejscu w Europie, Trudno orzec jednoznacznie, czy było to słuszne postępowanie; faktem jest, że owe wiadomości, zamiast przynosić dobro ludzkości, wywoływały jadowite napaści w postaci świadomych fałszerstw, przeinaczeń, kierowanych pod adresem tych, którzy jedynie stwierdzali prawdziwy fakt, nawet rnało znany. Zło już zaistniało i prawdy w tej sytuacji nie wolno dłużej ukrywać, bez względu na konsekwencje. Czy to nowa religia? Nie, w żadnym znaczeniu, ani też nowa filozofia, jest to już bowiem ustalone i tak stare jak myślący człowiek. Podstawowe zasady tej doktryny nieraz już były ogłaszane przez niejednego europejskiego wtajemniczonego. Niejeden wielki naukowiec twierdził, że nigdy nie było żadnego założyciela religii – czy to aryjczyka, semity lub turańczyka, który by wymyśli! nową religię lub też objawił nową prawdę. Wszyscy założyciele byli przekazywaczami, a nie samorodnymi nauczycielami. Byli autorami nowych forrn i wykładni, ale prawdy, na których się opierali, byty stare jak ludzkość. Wybierając jedną lub kilka z tych wielkich prawd – rzeczywistości, widzialnych jedynie przez oko prawdziwego mędrca i proroka – spośród wielu objawionych ustnie człowiekowi na początku, objawiali te prawdy masorn. W ten sposób każdy naród otrzymywał kolejno niektóre z prawd pod osłoną własnej symboliki, która z biegiem czasu przekształcała się w kult, bardziej lub mniej filozoficzny, lub w panteon filozoficznej maskarady. To dlatego Konfucjusz, nader starożytny prawodawca w chronologii historycznej, ale bardzo nowoczesny mędrzec w dziejach świata, mówił: Doręczam jedynie; nie mogę tworzyć rzeczy nowych. Wierzę w starożytnych i miłuję ich.
Ja także miłuję starożytnych i wierzę w nich i we współczesnych spadkobierców ich mądrości. Dlatego też przekazuje to, co otrzymałam i czego się nauczyłam, tym, którzy zechcą to przyjąć. Nie będę żywiła najmniejszej urazy do tych, którzy odrzucą tę mądrość, będą bowiem mieli rację w swojej przeczącej postawie, tak jak ja mam rację w twierdzącej – jeśli na prawdę patrzymy z dwóch, całkowicie odmiennych punktów widzenia. Niech więc przeszłość pomoże w zrozumieniu teraźniejszości, ta zaś w lepszym przygotowaniu przyszłości. Nie ma religii wyższej od prawdy.
Przeddziejowe karty z kroniki
Spoczywa przede mną archaiczny manuskrypt – zbiór palmowych liści, idealnie zabezpieczony jakimś specjalnym procesem przed wodą, ogniem i powietrzem. Na pierwszej karcie widnieje niepokalanie biały dysk na tle głębokiej czerni. Na następnej tenże dysk, ale z punktem w środku.
Pierwszy, o czym wiedzą studiujący, przedstawia kosmos w wieczności, przed ponownym przebudzeniem się drzemiącej energii, emanacji Słowa w minionych systemach. Punkt na niepokalanym dotychczas dysku przestrzeni i wieczności w pralai oznacza brzask różnicowania, dyferencjacji. To jest punkt w Światowym Jaju; jego zarodek, który stanie się wszechświatem, wszystkim, bezgranicznym okresowym kosmosem. Ten zarodek jest ukryty i czynny – okresowo oraz cyklicznie.
Samo koło jest boską jednią, z której wszystko pochodzi i dokąd wszystko powraca. Jego obwód – mocno ograniczony symbol, z uwagi na ograniczoność ludzkiego umysłu – wskazuje na abstrakcyjną, niepoznawalną obecność. Jego płaszczyzna jest natomiast duszą
powszechną. Dwoje jest jednym. Biała powierzchnia dysku i otaczające ją czarne tło wyraźnie wskazują, że płaszczyzna jest jedyną wiedzą, osiągalną dla człowieka, jakkolwiek jest jeszcze mglista i niejasna.
Na tej to płaszczyźnie rozpoczynają się manwataryczne manifestacje; wewnątrz tej duszy – gdy drzemie podczas pralai, spoczywa w niej myśl boska – jest utajony plan wszelkiej, przyszłej kosmogonii i teogonii.
Myśl boska, podobnie jak Umysł Powszechny, nie powinna być uważana za coś, nawet mgliście przypominającego proces intelektualny występujący u człowieka. Według von Hartrnana nieświadome doszło do rozległego twórczego, a raczej ewolucyjnego planu drogą jasnowidzącej mądrości, wyższej ponad wszelką świadomość, co z kolei w języku wedanty oznaczałoby mądrość absolutną. Tylko ci, którzy zdają sobie sprawę, jak dalece intuicja przewyższa powolne procesy rozumnej myśli, mogą wytworzyć sobie koncepcję tej mądrości absolutnej, przekraczającej pojęcia czasu i przestrzeni. Umysł taki, jakim go znamy, jest sprowadzany do stanów świadomości o rozmaitym trwaniu, natężeniu, złożoności itp., a więc wszystkich stanów polegających na wrażeniu, które z kolei jest mają. Wrażenie z konieczności zakłada ograniczenia. Osobowy Bóg ortodoksyjnego teizmu postrzega myśli i doznaje wzruszeń, lituje się lub odczuwa srogi gniew. Zakładanie tego rodzaju stanów umysłowych nieuniknienie pociąga za sobą postulat zewnętrzności wywołujących je bodźców, nie mówiąc już o niemożliwości przypisania niezmienności istocie, której emocje falują w zależności od wydarzeń zachodzących w światach przez nią rządzonych. Tak więc koncepcje osobowego Boga jako istoty niezmiennej i nieskończonej nie są psychologiczne ani filozoficzne.
Jest jedyne życie – wieczne, niewidzialne, ale wszechobecne; bez początku i końca, ale okresowe w swoich regularnych przejawianiach, pomiędzy którymi panuje mroczna tajemnica niebytu; jedyna, ale absolutna świadomość; niezniszczalna i jedyna, samoistna świadomość; zaiste chaos dla zmysłów, kosmos dla rozumu. Jego absolutna cecha, jaką jest wieczysty i nieustający ruch, w ezoteryzmie nazywa się Wielkim Tchnieniem. Później z tego słowa powstał inny termin, a mianowicie tchnienie Boże, które jest nieustannym ruchem wszechświata w znaczeniu bezgranicznej, zawsze obecnej przestrzeni. To, co jest nieruchome, nie może być boskie. W istocie rzeczy wewnątrz duszy powszechnej nie ma nic absolutnie nieruchomego.
Leukippos, nauczyciel Demokryta, blisko pięć wieków przed Chrystusem utrzymywał, że przestrzeń na wieki wieków została napełniona atomami, pobudzanymi przez nieprzerwany ruch, stwarzający z biegiem czasu ruch obrotowy (powstający w momencie grupowania się atomów) przez obopólne zderzenia, wytwarzające ruch wtórny. Epikur i Lukrecjusz nauczali tak samo, dodając jedynie do ruchu pobocznego ideę powinowactwa – pouczenie czysto okultystyczne.
Od początków ludzkiego dziedzictwa, od pierwszego wystąpienia budowniczych globu, na którym żyje bóstwo nieobjawione, było ono uznawane l rozważane tylko pod filozoficzną postacią ruchu powszechnego, dreszczu twórczego tchnienia w przyrodzie. Okultyzm tak reasumuje pojęcie Jedynego Istnienia: Bóstwo jest tajemniczym, żywym lub poruszającym się Ogniem, wiecznymi zaś świadectwami tej niewidzialnej Obecności są: Światło, Ciepło i Wilgoć – ta trójca zawiera w sobie i wywołuje wszelkie zjawiska w przyrodzie.
Nominaliści, przyjmując wraz z Berkeleyem, iż niemożliwą rzeczą jest wytworzenie sobie abstrakcyjnej idei ruchu odrębnego od poruszającego się ciała, mogą zapytać: Czymże jest owo ciało, twórca tego ruchu? Czy jest ono substancją? Jeżeli tak, to jesteście wyznawcami Boga osobowego. Pełnej odpowiedzi na tak sformułowane pytanie udzielimy później. Teraz zaś utrzymujemy swoje prawa konceptualistów, zarówno wbrew materialistycznym poglądom realizmu Roscellinusa, jak i nominalizrnowi. Czy nauka – pyta Clodd, jeden z najzdolniejszych rzeczników konceptualizmu – odkryła coś, co osłabia lub przeciwstawia się starożytnym słowom, w których podana została istota wszelkiej religii, przeszłej, obecnej i przyszłej: postępować sprawiedliwie, kochać miłosiernie, chadzać w pokorze przed Bogiem twoim? Jedno tylko uczyńmy zastrzeżenie: pod słowem Bóg rozumiemy nie prostacki antropomorfizm, wciąż jeszcze będący kręgosłupem obiegowej teologii, ale symboliczne pojęcie tego, co jest życiem i ruchem wszechświata, a czego poznanie w trybie fizykalnym jest poznaniem czasu przeszłego, teraźniejszego i przyszłego w istnieniu następstwa zjawisk; w dziedzinie moralnej zaś jest poznaniem tego, co było, jest i będzie treścią ludzkiej świadomości.
Ruch wewnątrzkoamiczny jest wieczny i nieprzerwany, natomiast ruch kosmiczny (widzialny, a więc będący przedmiotem postrzegania) jest skończony i okresowy. Jako wieczna abstrakcja jest zawsze obecny; jako manifestacja jest skończony, zarówno w kierunku postępowym, jak i wstecznym – oba są alfą i omegą następujących po sobie odbudowań. Kosmos, Noumenon, nie ma nic wspólnego z przyczynowymi związkami świata zjawisk. Jedynie w stosunku do duszy wewnątrzkosmicznej kosmosu idealnego w niezmiennej myśli boskiej, możemy powiedzieć, że: Nie miał on nigdy początku i końca mieć nie będzie. Biorąc zaś pod uwagę jego ciało, czyli kosmiczną organizację, nie można powiedzieć, że było ono pierwsze lub też będzie ostatnie. Przy każdej bowiem manwatarze jego organizacja może być uważana za pierwszą i ostatnią w swoim rozwoju, gdyż ewoluuje każdorazowo na coraz to wyższym poziomie.
Nie tak dawno powiedziano, że: Doktryna ezoteryczna, podobnie jak bramanizm i buddyzm, a nawet i Kabała, naucza, iż jedyna nieskończona i nieznana Istność trwa od wszechwieczności i w regularnym i harmonijnym następstwie bywa bądź bierna, bądź czynna. W poezji Manu owe stany są określane jako Dni i Noce Brahmy, który czuwa lub śpi.
Swabhawikowie, filozofowie najstarszej szkoły buddyzrnu, rozważają jedynie stan czynny Brahmy, uważając za głupie spory na temat tej siły w stanie biernym. Stąd są zwani ateistami, zarówno przez teologów chrześcijańskich, jak r współczesnych naukowców, jedni i drudzy bowiem nie są w stanie zrozumieć głębokiej logiki ich filozofii. Ci pierwsi nie zgadzają się na żadnego innego Boga poza personifikacjami wtórnych sił, które wypracowały widzialny wszechświat i stały się – według nich – antropomorficznym Bogiem chrześcijan, męskim Jehową, ciskającym gromy i błyskawice. Racjonalistyczna zaś nauka wita swabhawików jako pozytywistów starożytności. Z punktu widzenia jednostronnej filozofii swabhawików materialiści na swój sposób mają rację.
Buddyści utrzymują, że nie istnieje żaden Stwórca, lecz nieskończone mnóstwo twórczych potęg, zespołowo tworzących jedną, wieczną substancję, której istota nie jest poznana – z tego też powodu nie może być przedmiotem spekulacji dla prawdziwego filozofa.
Sokrates stale odmawiał roztrząsania tajemnicy powszechnego bytu i nikt nie oskarżał go o ateizm, z wyjątkiem tych, którzy czyhali na jego życie.
Jeżeli chodzi o rozpoczęcie czynnego okresu, to Doktryna tajemna powiada, iż ekspansja owej istności z zewnątrz do wewnątrz i od wewnątrz na zewnątrz odbywa się w podporządkowaniu wiecznemu i niezmiennemu prawu, a zjawiskowy, widzialny wszechświat jest ostatecznym rezultatem długiego łańcucha sił kosmicznych, wprowadzanych w ten sposób w działanie. Podobnie, gdy przychodzi czas podsumowania stanu biernego, następuje kontrakcja boskiej istności i poprzednie dzieło stworzenia zostaje stopniowo i w narastającym tempie zniszczone. Widzialny wszechświat ulega dezintegracji, jego materiał rozprasza się, a samotna i jedyna ciemność raz jeszcze zalega nad głębinami.
Stosując metaforę z tajemnych ksiąg, która powinna lepiej zobrazować ten proces, powiemy, że wydech niewiadomej istności wytwarza świat, wdech natomiast powoduje jego zniknięcie. Ten proces przebiegał od wszechwieczności, a nasz obecny wszechświat jest tylko jednym z nieskończonej serii, która nie miała początku i nie będzie mieć końca.
Powróćmy do naszych rysunków-symboli i ich znaczenia. Pierwszy z nich przedstawia płaski dysk. Drugi ukazuje ten sam dysk, ale z punktem w środku – jest to pierwsze zróżnicowanie w okresowych manifestacjach wszechwiecznej przyrody, bezpłciowa i nieskończona aditi w tym (Rigweda). Punkt w dysku to potencjalna przestrzeń wewnątrz abstrakcyjnej przestrzeni. W trzecim stadium punkt przekształca się w średnicę. To z kolei symbolizuje boską niepokalaną Matkę Przyrodę wewnątrz wszechobejmującej, absolutnej nieskończoności. Jej przecięcie pionową linią powoduje powstanie Krzyża Świata. Ludzkość dotarła już do swojej trzeciej prarasy; jest to znak źródła i początku ludzkiego życia. Kiedy znika obwód koła i pozostaje sam krzyż, wówczas wiadomo, że w pełni dokonał się upadek człowieka w materię i zaczyna się czwarta rasa. Krzyż wewnątrz koła symbolizuje czysty panteizm, natomiast nie wpisany staje się falliczny. Ma to samo, a także inne znaczenie: jako Tau wpisane w koło lub jako młot Thora (tzw. krzyż dżainistyczny), lub też jako swastyka wewnątrz koła. Odwrócona, lewostronna swastyka jest czarnomagicznym godłem, używanym do niegodziwych, egoistycznych i anty ewolucyjnych celów.
Trzeci symbol – koło podzielone na dwie części poziomą linią – oznacza pierwszą manifestację twórczej (jeszcze biernej, albowiem żeńskiej) przyrody. Pierwsze mgliste postrzeganie człowieka związane z rodzeniem się jest w swym charakterze kobiece, zna on bowiem lepiej swoją matkę niż ojca. Z tego też powodu żeńskie bóstwa były bardziej święte niż męskie. Przyroda zatem jest żeńska i, do pewnego stopnia, dotykalna i przedmiotowa, utajony jest natomiast pierwiastek, który zapładnia. Dodając do koła z poziomą średnicą prostopadłą linię, otrzymujemy najstarszy kształt głoski. To był glif trzeciej prarasy do dnia jej symbolicznego upadku, czyli do momentu naturalnego, ewolucyjnego podziału płci. Wtedy powstało koło z pionową linią; życie bezpłciowe uległo dyfikacji lub podzieliło się, dając nowy glif albo dwoisty symbol. Wraz z rasami naszej piątej prarasy stał się on w symbolice sacrum, a w hebrajskim n'cabvach ras świeżo ukształtowanych. Sakralny i sakrament, pochodzące od stówa sacer, stały się synonimami świętości, jakkolwiek są czysto falliczne! W Egipcie zaś przemienił się w godło życia, a jeszcze później w znak Wenus. Potem przychodzi swastyka {młot Thora lub obecny krzyż hermetyczny), całkowicie odłączona od swojego koła, stając się w ten sposób czysto falliczna.
Ezoterycznym symbolem Kali Jugi jest odwrócona gwiazda pięcioramienna, pentagram – znak ludzkiego czarnoksięstwa. Jej położenie jest lewe, stosowane w czarnej magii obrzędowej,
W kabale, jak twierdzą niektórzy matematycy i kabaliści amerykańscy, średnicy koła odpowiada wartość imienia Jehowy. Dodajmy do tego fakt, że Jehowa jest trzecim Sefirotą Binah żeńskiego rodzaju – oto klucz do tajemnicy. Drogą pewnych kabalistycznych przekształceń imię to, androgeniczne w pierwszych rozdziałach Genesis, staje się całkowicie męskie, Kainowe i falliczne. Fakt wyboru bóstwa spośród pogańskich bogów i uczynienia z niego specjalnego narodowego Boga, by wzywać go jako Jedynego Boga żywego. Boga Bogów i obwieścić to jako monoteistyczny kult, nie zmienia go w Jedyną prazasadę, której Jedność nie dopuszcza zwielokrotnienia zmiany lub formy, zwłaszcza w przypadku priapicznego bóstwa, jakim okazał się Jehowa.
Mamy nadzieję, że podczas studiowania tego dzieła błędne, obiegowe pojęcia o panteizmie zostaną zweryfikowane. Niesłuszne jest uznawanie buddystów i okultystów spod znaku Adwaita-Wedanty za ateistów. Jeżeli nie wszyscy są filozofami, to logikami, a ich sprzeciwy i argumentacja opierają się na ścisłym rozumowaniu.
W istocie, jeśli parabrahman Hindusów może być uważany za przedstawiciela ukrytych i bezimiennych bóstw innych ludów, to owa absolutna zasada okaże się pierwowzorem, z którego wszystkie inne zostały skopiowane. Parabrahman nie jest Bogiem, ponieważ nie jest Bogiem-osobą. Jest tym, co najwyższe i nie najwyższe (parawara). Jest najwyższe jako przyczyna, ale nie najwyższe jako skutek. Parabrahman jest po prostu, jako rzeczywistość bezwtórna, wszechobejmującym kosmosem – raczej bezkresną przestrzenią kosmiczną, rzecz jasna, w najwyższym duchowym znaczeniu. Brahma (neutrum) będąc niezmiennym, czystym, wolnym, niezniszczalnym korzeniem, Jedynym bytem prawdziwym, Paramarthika oraz absolutną Gzi i Czaitanja (inteligencją, świadomością) nie jest poznającym, To bowiem nie może mieć żadnego przedmiotu poznania. Czy płomień może być nazwany istotą ognia? Owa istota jest życiem i światłem wszechświata, ogień i płomień zaś jest zniszczeniem, śmiercią, złem. Ogień i płomień niszczą ciało arhsta, istota czyni go nieśmiertelnym.
Siankara powiada: Poznanie Ducha Absolutnego, na podobieństwo blasku słońca lub na podobieństwo gorąca w ogniu, jest niczym innym niż samym bytem absolutnym.
To jest duchem ognia, a nie samym ogniem, a więc właściwości ostatniego – gorąco czy płomień – nie są właściwościami ducha, lecz tego, czego ów duch jest nieświadomą przyczyną. Czyż to zdanie nie jest prawdziwym kluczem do późniejszej filozofii różokrzyżowców?
Krótko mówiąc, parabrahman jest zespołowym skupiskiem kosmosu w jego nieskończoności i wieczności, a do jego poszczególnych skupień nie mają zastosowania określenia To i Tamto. Na początku To było jaźnią, jedną jedyną, a wielki Siankara wyjaśnia, iż To dotyczy wszechświata (Dżagat), a słowa Na początku znaczą – przed odtworzeniem wszechświata zjawisk.
Jeżeli więc panteiści wtórują upaniszadom, które – podobnie jak Doktryna tajemna – twierdzą, że To nie może stwarzać, nie odżegnują się od Stwórcy, czy raczej zespołowego skupiska stwórców, lecz odmawiają jedynie i nader logicznie przymiotu stwarzania, a w szczególności kształtowania czegoś skończonego, owej nieskończonej zasadzie. Według nich parabrahman jest bierny, jest bowiem przyczyną absolutną, nie uwarunkowanym Mukta. Temu ostatniemu zaś odmawiają ograniczonej wszechwiedzy i wszechmocy, gdyż są to właściwości – w sensie ludzkiego postrzegania – ponieważ prabrahman, będąc Wszystkim Najwyższym, zawsze niewidzialnym duchem i duszą przyrody, niezmienną i wieczną, nie może mieć atrybutów. Absolutność z natury rzeczy wyklucza wszelkie pojęcie czegoś skończonego i uwarunkowanego, co miałoby z nią jakiś związek. Jeśli więc wedantysta zakłada istnienie właściwości jako należącej po prostu do jej emanacji, zwąc ją tśwarą plus Maja i Awidja (agnostycyzm raczej i niewiedza niż ignorancja), trudno w koncepcji tej znaleźć jakikolwiek ateizm. Tym niemniej, uprzedzeni, czy raczej fanatyczni chrześcijańscy orientaliści, woleliby udowodnić tu czysty ateizm. A jednak cała starożytność wtóruje wedantyckiej rnyśli:
Omnis enim per se div natura necesse est
Immortali aevo summa cum pace truatur
Jeżeli więc nie może być dwóch nieskończoności ani dwóch absolutów w bezgranicznym wszechświecie, owa samoistność z ledwością może być pojmowana jako osobiście tworząca. W poczuciu i postrzeżeniach bytów skończonych To jest niebytem. W tym znaczeniu jest ono bytnością, w owej wszystkości bowiem spoczywa jej utajona współwieczna i równa emanacja, czyli wrodzone promieniowanie, które w trybie okresowego stawania się Brahma (męsko-żeńską potęga) staje się, czyli rozprzestrzenia w widzialny wszechświat. Narajana poruszający się na abstrakcyjnych wodach przestrzeni przekształcił się w wody konkretnej, poruszanej substancji, która teraz staje się widocznym słowem Logosa.
Ortodoksyjni bramini zmuszeni są zatem uznać śmierć Brahmy-stworzyciela przy wydechu każdego wieku, liczącego sobie sto boskich lat. Ich filozofowie ową śmierć uznają za czasowe zniknięcie z widocznej płaszczyzny bytu, a więc za okresowy odpoczynek.
W powyższej materii okultyści są przeto tego samego zdania, co myśliciele Adwaita-Wedanty. Wykazują niemożliwość zaakceptowania na gruncie filozoficznym absolutnej idei Wszystkiego, stwarzającej czy nawet rozwijającej Złote Jajo, w które miałaby wstąpić, by przeistoczyć się w B ran niestworzy ciel a, przejawiającego się później w bogach i całym widzialnym wszechświecie. Jedyny absolut nie może przejść w nieskończoność, ta bowiem z góry zakłada bezkresną rozciągłość czegoś oraz jego trwanie. Jedyne wszystko, na podobieństwo przestrzeni, która jest tylko jego umysłowym i fizycznym zastępstwem w tym świecie lub w naszej płaszczyźnie, nie jest ani przedmiotem postrzegania, ani podmiotem postrzegającym. Jeśli można zakładać wieczne nieskończone wszystko, jedyną wszechobecną stającą się w drodze okresowych przejawiań wielorakim wszechświatem lub zwielokrotnioną osobowością – zamiast przebywania w wieczności – jedyne przestaje być jedno. Błędna jest teza Locke'a, zgodnie z którą czysta przestrzeń nie jest zdolna ani do trwania, ani do ruchu. Przestrzeń nie jest pustką bezkresną ani uwarunkowaną pełnią, lecz jednym i drugim. Będąc w płaszczyźnie absolutnej abstrakcji nigdy niepoznawalnym bóstwem, które jest pustką dla ograniczonych umysłów, a w płaszczyźnie świadomego postrzegania pełnią, absolutnym pojemnikiem wszystkiego, co zarówno świadome, jak i nieświadome – absolutem wszystkiego.
Warto zwrócić uwagę, że już same tylko imiona dwóch głównych bóstw, Brahma i Wisznu, powinny nasunąć ezoteryczne skojarzenia. Brahman lub Brahm przez niektórych jest wyprowadzane ze słowa brich, co znaczy rosnąć, rozpościerać się, a Wisznu od słowa vis, czyli przenikać, wchodzić w naturę samej rzeczy. Brahma-Wisznu jest więc ową nieskończoną przestrzenią, której bogowie, riszi, manu oraz wszystko, co jest w tym wszechświecie, są potęgami, po prostu Vibhutajah.
Nie ma żadnej różnicy pomiędzy stwierdzeniem apostola: Albowiem w nim żyjemy i ruchamy się i jesteśmy... a hinduskiego riszi: Wszechświat żyje w, pochodzi z i powróci do Brahmy, albowiem Brahma nieuświadomiony jest tym wszechświatem in absconditio, Brahma świadomy zaś jest słowem (Logos), które w symbolice ortodoksyjnych dogmatów stało się męsko-żeńskie. Wystarczy porównać wykład Manu o Brahmie, dzielącym swoje ciało na męskie i kobiece, które jest wak, i w którym tworzy on wiradź z ezoteryzmem II, III i VI rozdziału Księgi Rodzaju. Bóg apostoła i wtajemniczonego hinduskiego riszi – obaj są niewidzialną i widzialną przestrzenią.
W symbolizmie ezoterycznym przestrzeń jest zwana Siedmioskórą Wieczną Macierzą-Ojcem.
Co to jest, co było, jest i będzie, czy wszechświat istnieje czy nie, czy są bogowie, czy ich nie ma? – pyta senzarski ezoteryczny katechizm. Odpowiedź zaś brzmi – Przestrzeń.
To nie jedyny niewiadomy, zawsze obecny Bóg w przyrodzie, czyli przyroda in absconditio jest odrzucona, lecz Bóg ludzkiego dogmatu i jego uczłowieczone słowo. W swojej bezgranicznej zarozumiałości oraz wrodzonej próżności i pysze człowiek sam stworzył go świętokradczą ręką z materiału, jaki znalazł we własnym mózgu, i narzucił go ludzkości jako bezpośrednie objawienie z jedynej nie objawionej przestrzeni.
Czym jest niezmienna pierwsza przyczyna? Okultyzm powiada, iż jest to coś niewiadomego, rozpoznanego i utożsamionego z najpierwotniejszym wcieleniem Pierwszej Jedni; jest niewidzialne i nienamacalne (abstrakcyjna przestrzeń), a ponieważ jest niewidzialne i nienamacalne, przeto niepoznawalne. Owa niepozna-walność doprowadziła do błędu zakładającego, iż jest to zwykła pustka, zdolność jedynie odbiorcza. Ale nawet przestrzeń uważana za absolutną próżnię musi być uznana za samo istniejącą, nieskończoną i wieczną albo należy jej przypisać pierwszą przyczynę z zewnątrz, niejako z tyłu i poza nią leżącą. Gdyby jednak taka przyczyna została znaleziona i określona, to doprowadziłoby to tylko do przeniesienia na nią właściwości przysługujących innej przestrzeni. W ten sposób tylko trudność początku byłaby o krok do tyłu, bez żadnego nowego wyjaśnienia co do pierwszej przyczyny.
Dokładnie to samo zostało zrobione przez wyznawców antropomorficznego, pozakosmicznego Stwórcy, zamiast wewnątrzkosmicznego Boga. Większość zagadnień to stare kabalistyczne idee i teorie, przedstawione w całkiem nowej szacie. Zaiste nowe oblicza tego, co jest okultystyczne w przyrodzie.
Przestrzeń, rozpatrywana jako Jedyna Substancja, żywe źródło życia, niewiadoma bez przy czy nowa przyczyna, jest najstarszym dogmatem okultyzmu, tysiąclecia wcześniejszym niż Pater-Aether Greków. Zatem siła i materia, jako potencje przestrzeni, są nierozerwalne, nieznane zaś okazuje się objawieniem Nieznanego.
Okultysta przyjmuje objawienie jako przychodzące od istot boskich, a jednak skończonych, przejawianych istnień, nigdy zaś od nieprzejawionego jedynego Życia; od owych Istności, zwanych Praczłowiekiem, Dhyani-Buddhami, Dhyani-Czochanami, Riszi-Pradżapatimi, Elohimami, Synami Bożymi, Duchami Planetarnymi wszystkich ludów, którzy stali się dla ludzi bogami. Uznaje on również Adi-Siakti, bezpośrednią emanację mulaprakriti, korzeń wieczysty Tego oraz żeńską postać twórczej przyczyny Brahmy w jej formie duszy powszechnej akaszy – Maję w sensie filozoficznym i ludzkiej Mai przyczynę. Ten pogląd nie przeszkadza mu jednak wierzyć w jej istnienie tak długo, jak długo jest ona akaszą, promieniowaniem mulaprakriti.
Określenie mulaprakriti oznacza nieprzejawioną materię pierwotną, w przeciwieństwie do przejawionego wszechświata materii, i przez alchemików Zachodu jest zwana Adamem Ziemi. W metafizyce religijnej materia jest dwoista, natomiast ezoterycznie siedmioraka, na wzór wszystkiego innego we wszechświecie.
Najstarszymi religiami świata, egzoterycznie rzecz ujmując – jest bowiem jeden ezoteryczny rdzeń – są: hinduska, mazdejska i egipska, a później chaldejska, ich pochodna, całkowicie utracona dla świata wyjąwszy jej zniekształcony sabeizm. Następną, pomijając na razie kilka religii, o których będziemy jeszcze mówili, jest żydowska – ezoterycznie taka jak w kabale, wywodzącej się z babilońskiej magii; egzoterycznie jak w Księdze Rodzaju i Pięcioksięgu, w postaci alegorycznych legend. Pierwsze cztery rozdziały Genesis, czytane w świetle Zoharu, stanowią fragment wysoce filozoficznej światowej karty kosmogonii. Wzięte w symbolicznym maskowaniu są opowieściami dla małych dzieci, czyli paskudnym kolcem w boku wiedzy i logiki – widoczny skutek karmy. Uznane za prolog do chrześcijaństwa, okazało się okrutną zemstą ze strony rabinów, którzy lepiej rozumieli znaczenie Pięcioksięgu. To był ich niemy protest przeciwko uszkodzeniu dokumentu, a teraz Żydzi z pewnością mają przewagę nad swoimi tradycyjnymi przeciwnikami. Przedstawione wyżej wierzenia egzoteryczne zostaną objaśnione w świetle uniwersalnej doktryny.
Okultystyczny katechizm zawiera podstawowe pytania i odpowiedzi:
Co to jest, co zawsze jest? Przestrzeń, wieczne anupadaka samoistniejące. Co to jest, co zawsze było? Zarodek w Korzeniu. Co to jest, co bezustannie przychodzi i odchodzi? Wielki Dech. Tedy są trzy wieczności? Nie, trzy są Jednią. To, co zawsze jest, jest Jednią. To, co zawsze było, jest Jednią. To, co bytuje i staje się, jest Jednią, a to jest przestrzeń.
Wytłumacz, o Lano – ta Jednia jest nieprzebranym kręgiem (kotem) bez obwodu, bo nigdzie nie jest, a wszędzie jest; ta Jednia nie jest ograniczona równią kręgu, manifestując średnicę tylko podczas manwatarycznych okresów, jest nierozdzietnym punktem – nigdzie się nie znajdującym, ale wszędzie postrzeganym podczas tych okresów; jest pionowa i pozioma, jest Ojcem i Matką, szczytem i podstawą Ojca. Dwa końce Matki w rzeczywistości nigdzie nie sięgają, bo jedno jest kręgiem oraz kręgami, które są w tym kręgu (kole). Światło jest w ciemności, a ciemność w świetle; Dech, który jest wieczny, stąpa z zewnątrz do wewnątrz i jest wszędzie od wewnątrz na zewnątrz, gdy jest nigdzie (maja).
Filozofia ezoteryczna dotycząca mai (złudy, niewiedzy) konstatuje, iż w tym samym oświetleniu należy oglądać każdą rzecz – i kosmiczną planetę, i ciało, jako coś zorganizowanego, zatem skończonego. Słowo zatem dotyczy manwatarycznego okresu zarania, czyli wielkiej ponownej ewolucji po jednym periodycznym, zupełnym rozkładzie każdej złożoności, a w drugiej jej części do lokalnej manwatary, która może być słoneczna lub tylko planetarna.
Środkiem energii jest ośrodek, czyli kosmiczne ognisko. Kiedy stworzenie (układanie, formowanie) planety bywa dokonane przez tę silę – którą okultyści nazywają życiem, a wiedza zwie ją energią – wówczas zachodzą zmiany od wewnątrz na zewnątrz. Każdy atom zawiera w sobie twórczą energię boskiego oddechu. Zatem poza jedną pralają absolutną, lub gdy przedistniejący materiał składa się tylko z jednego elementu, ten późniejszy
działa od wewnątrz na zewnątrz. Podobnie jak Księżyc rozszerza się i ściąga – w pierwszym drganiu manwatary planeta czy planety zaczynają zmartwychwstawać do życia (od wewnątrz na zewnątrz). Gdy się rozszerza, Matka rozciąga się i rozsypuje; gdy się ściąga, Matka ponownie wciąga i zbiera, tworzy okresy ewolucji i rozkładu – manwatarę i pralaję. Zarodek jest niewidzialny, lecz ognisty; Gorący dech to Ojciec, który pożera potomstwo, te różne heterogeniczne, wielotwarzowe elementy, powstałe z różnych pierwiastków, a pozostawia jednorodne. Zimny dech to Matka, która poczyna, kształtuje, wydaje i ponownie do swego łona przyjmuje, aby je przekształcić w zaraniu dnia Brahmy – ponownej manwatary.
Należy podkreślić, że wiedza okultystyczna uznaje siedem kosmicznych elementów: cztery całkowicie fizyczne, piąty (eter) jest na wpół materialny – jak się później okaże przy końcu naszego kręgu w powietrzu, panując nad innymi podczas całego piątego kręgu. Dwa pozostałe są jeszcze absolutnie poza zasięgiem ludzkiego postrzegania: będą się pojawiać jako prezentacje podczas szóstej i siódmej rasy obecnego kręgu i staną się znane w szóstym i siódmym kręgu.
Owe siedem elementów wraz z niezliczonymi pod-elementami są prostymi modyfikacjami oraz aspektem tego jednego jedynego elementu uwarunkowania. Ten ostatni nie jest eterem ani akaszą, ale ich źródłem. Piąty element, uznany teraz przez wiedzę, nie jest tym eterem z hipotezy Newtona, chociaż posługuje się on tą nazwą, kojarząc ją intuicyjnie z eterem – Ojcem-Matką starożytności. Newton powiadał: Natura jest krążącym bezustannie działaczem, tworząc płynne ze stałego, rzeczy stale z lotnego i lotne ze stałego, subtelne z gęstego a gęste z subtelnego [...] być może wszystkie rzeczy mogą być tak zapoczątkowane z eteru.
Trzeba wiedzieć, że stance mówią tylko o kosmogo-nii naszego planetarnego systemu i o tym, co jest wokół widziane po słonecznej pralai. Tajemne nauki dotyczące ewolucji uniwersalnego kosmosu nie mogą być teraz dane, gdyż nie zostałyby zrozumiane nawet przez najtęższe umysły naszego stulecia, a f niewielu jest wtajemniczonych w tej materii. Nauczyciele otwarcie mówią, że najwyżsi nawet Dhyani-Czochany nie przeniknęli poza te granice, które oddzielają miliardy systemów słonecznych od centralnego Słońca. Zatem dane jest tylko to, co odnosi się do naszego świata – po jednej z Nocy Brahmy.
Studiując i rozważając w należytym skupieniu poszczególne strofy podanych tu stanc należy znać i pamiętać kilka podstawowych pojęć, którym podlega cały myślowy system i które go przenikają. Nie jest ich dużo, ale ich pełne zrozumienie ułatwi ogarnięcie następnych.
Doktryna tajemna przyjmuje trzy podstawowe tezy:
1. Wszechobecne, wieczne, bezgraniczne i niezmienne pryncypium, o którym niemożliwe są wszystkie spekulacje, bo przewyższa siłę ludzkiej koncepcji i jedynie mogłoby być skarlone przez jakiś ludzki wyraz lub coś podobnego.
Jest jedna absolutna rzeczywistość, która wyprzedza wszystko objawione, uwarunkowane – ta nieskończona, wieczna przyczyna, mrocznie uformowana w nieświadomej i niepoznawalnej, ów bezkorzenny korzeń wszystkiego, co było, jest lub kiedykolwiek będzie.
To jestestwo w Doktrynie tajemnej jest symbolizowane dwoma aspektami: z jednej strony absolutna, oderwana przestrzeń, reprezentująca gołą podmiotowość, tę jedną rzecz, której żaden umysł ludzki nie może oddzielić od jakiegokolwiek wyobrażenia; z drugiej zaś strony oderwany absolutny ruch, reprezentujący bezwarunkową świadomość, niepojętą dla nas. Ten aspekt jest także symbolizowany określeniem Wielki Dech – dostatecznie jasno opisanym.
Pierwszy podstawowy pewnik Doktryny tajemnej jest metafizyczny: Jeden absolutny byt – symbolizowany przez skończoną inteligencję, podobnie jak teologiczna trójca.
Parabrahman (jedyna rzeczywistość, absolut) jest polem absolutnej świadomości, czyli tą esencją, która nie ma żadnego związku z uwarunkowanym istnieniem i której świadomość istnienia jest symbolem uwarunkowanym. Ale gdy w myśli raz przestąpimy to absolutne zaprzeczenie, dwójność przechodzi w przeciwieństwo ducha (czyli świadomości) i materii – podmiot i przedmiot.
Duch (świadomość) i materia są i winny być uważane nie za niezależne rzeczywistości, ale za dwa aspekty absolutu (parabrahman), który stanowi podstawę istnienia uwarunkowanego (osobowość), bez względu na to, czy jest ono podmiotem, czy przedmiotem.
Rozważajmy tę metafizyczną trójcę jak korzeń, z którego pochodzą wszelkie zjawiska. Wielki Dech przybiera charakter przedkosrnicznej idei (myśli), jest fons et origo (źródłem i pochodzeniem) siły wszelkiej świadomości osobistej i dostarcza kierowniczej inteligencji w obszernym zmyśle kosmicznej ewolucji.
Jak przedkosmiczna idea (wyobrażenie) jest korzeniem wszelkiej indywidualnej świadomości, podobnie przedkosmiczna substancja (istota rzeczy) jest daną warstwą materii w różnych stopniach ich rozróżnień.
Widać więc wyraźnie, że kontrast między tymi aspektami absolutu jest nieodzowny dla bytu, dla istnienia (egzystencji) objawionego wszechświata. W odłączeniu od kosmicznej substancji nie mogłaby się przejawić kosmiczna idea jako osobista świadomość. Może to zrobić jedynie przez wehikuł materii, kiedy świadomość wyrazi się jako ja jestem ja – fizyczna podstawa jest potrzebna do skupienia promienia uniwersalnego umysłu. Tak samo nie mogłaby się przejawić kosmiczna substancja w odłączeniu od kosmicznej idei, ponieważ zostałaby abstrakcją, bez możliwości wyłonienia się ze świadomości.
Zatem wszechświat objawiony przez dwoistość ogarnięty jest niejako rzeczywistą esencją bytu jako ducha i materii, które są tylko aspektami tej jednej Jedności, w której są syntezowane (ułożone); tak we wszechświecie objawione jest To, które skupia (łączy) ducha z materią, podmiot z przedmiotem.
To Coś, jeszcze nie znane zachodniemu światu, okultyści nazywają fohatem. Stanowi ono pomost, przez który idee, istniejące w Boskiej Myśli, są odciśnięte w kosmicznej substancji jako prawa natury. Fohat jest dynamiczną energią kosmicznej idei, czyli – z drugiej strony – inteligentnym pośrednikiem, kierującym siłami wszystkich manifestacji (objawów). Architekt, Boska Myśl, jest przekazany i objawiony przez Dhyani-Czochanów, architektów widzialnego świata. Nasza uosobiona świadomość pochodzi z ducha, czyli kosmicznej idei. Podczas różnych swoich objawień fohat jest zawsze tym tajemniczym łącznikiem pomiędzy umysłem a materią, tą ożywiającą zasadą; w swoich różnych objawach każdy atom elektryzuje do życia.
Inaczej mówiąc:
– Absolut – parabrahman wedantystów, czyli jedyna rzeczywistość, Sat, który jest (jak mawiał Hegel), absolutny byt i niebyt;
– Pierwsza manifestacja (objaw), bezosobowy, w filozofii: Logos, poprzednik objawionego. Pierwsza przyczyna, Nieświadomy europejskich panteistów, czyli Pierwszy Logos;
– Duch-materia, życie – duch wszechświata, puru-sza i prakriti, czyli Drugi Logos;
– Kosmiczna idea, mahat lub inteligencja, wszechświatowy duch świata: kosmiczny noumenon (pierwiastek duchowy materii, podstawa inteligentnego działania w naturze, zwane także maha-buddhi), czyli Trzeci Logos.
Jedna Jedyna Rzeczywistość, jej podwójny aspekt w uwarunkowanym wszechświecie.
Dalej Doktryna tajemna twierdzi:
2. Wieczność wszechświata in toto jako płaszczyzna bezgraniczna periodycznie to teren zabaw niezliczonych światów, bezustannie się objawiających i znikających, zwanych Zjawiskowymi gwiazdami i Iskrami wieczności. Wieczność Pielgrzyma, nazwa dana naszej monadzie (oboje są Jedno), podczas kręgu swoich inkarnacji jest jedynym wiecznym pryncypium w nas, będąc nieróżniczkowaną częścią składowej całości ducha wszechświata, 2 którego wylania się i w końcu kręgu zostaje wchłonięta. Wieczność Pielgrzyma jest jak okamgnienie (Księga Dzyan). Zjawianie się i znikanie światów jest jak regularny przypływ i odpływ morza.
Drugie twierdzenie mówi o absolutnej wszechświa-towości prawa okresowości, przestrzeganego i notowanego we wszystkich działach natury. Przemiana – jak dzień i noc, życie i śmierć, sen i jawa – jest tak zwyczajnym faktem, tak całkowicie uniwersalnym i bezwy-jątkowym, że łatwo zrozumiemy, iż w niej widzimy jedność absolutnych, powszechnych praw świata.
Co więcej, Doktryna tajemna stwierdza:
3. Zasadniczą tożsamość wszystkich dusz z uniwersalną nadduszą. Ta ostatnia sama jest aspektem Nieznanego Korzenia, zobowiązującym każdą duszę – iskrę poprzedniej – do pielgrzymki przez reinkarnacyjny krąg, zgodnie z cyklem prawa karmy, przez cały czas oznaczony.
Innymi słowy, żadna czysto duchowa buddhi (boska dusza) nie może mieć niezależnego, świadomego bytu, dopóki iskra – pochodząca z czystej esencji uniwersalnej szóstej zasady, czyli nadduszy – nie przeszła przez wszystkie formy i kształty elementalne zjawiskowego. świata potocznej manwatary i nie zdobyła osobowości, najpierw przez naturalny popęd, a później drogą samo-powtarzania i samowoli (przez kontrolowaną karmę), wznosząc się przez wszystkie stopnie inteligencji, od najmniejszego do najwyższego manasu, od minerału i rośliny wzwyż aż do stanu najświętszego archanioła (Dhyan-Buddhi).
Doktryna ezoterycznej filozofii nie dopuszcza żadnych przywilejów i specjalnych darów dla człowieka, poza zdobytymi przez osobiste wysiłki i zasługi w trakcie serii długich metempsychoz (reinkarnacji). Oto dlaczego Hindusi mówią, że wszechświat jest Brahmanem i Brahmą, w Brahma bowiem przebywa w każdym atomie wszechświata. Jest sześć zasad (pryncypiów) w naturze, a wszystkie są wynikiem – tymi silnie dyferencjowanymi aspektami – siódmej, jedynej rzeczywistości we wszechświecie kosmosu, jak i mikrokosmosu (człowieka). Dlatego także wszystkie zmiany psychiczne, duchowe i fizyczne na planie przejawiania i form szóstej zasady (Brahmy, nosiciela brahmana) z punktu widzenia metafizycznej antyfrazy są złudne. Chociaż korzeń każdego indywidualnego i zbiorowego atomu jest ową siódmą zasadą jedynej rzeczywistości, to jednak w jej fenomenalnym tymczasowym zjawisku nie jest lepsza od znikających iluzji naszych umysłów.
W swojej absolutności to jedno pryncypium w dwóch aspektach (parabrahman i mulaprakriti) jest bezpłciowe, nieuwarunkowane. Jego okresowe, manwataryczne emanacje, czyli pierwotne promienie, także są jednym, androgenicznym i fenomenalnie skończonym. Podczas kolejnych promieniowań wszystkie są również andro-geniczne do czasu stania się męskimi i żeńskimi zasadami w swoich niższych aspektach. Po pralai, zarówno większej i mniejszej – ta ostatnia zostawia światy w status quo. Przypomnijmy, że mniejsza pralaja nie jest fizycznym, a już najmniej psychicznym, organizmem podczas wielkiej kosmicznej lub słonecznej pralai, ale wyłącznie astralną lub akaszową fotografią. Planety, raz objęte Nocą, zostają nietknięte, ale martwe. Tak więc po pralai pierwsza do życia budzi się akasza plastyczna, Ojciec-Matka, Duch i Dusza Eteru, czyli powierzchnia koła, kręgu. Przestrzeń zwana jest Matką przed jej kosmiczną działalnością, a Ojcem-Matką w pierwszym stadium rozbudzenia.
W kabale jest Ojciec-Matka-Syn, ale w doktrynie wschodniej są oni siódmą zasadą wszechświata ujawnionego, czyli atrna-buddhi-manasem (Duch-dusza-inte-ligencja) – trójcą rozszczepiająca się na siedem kosmicznych i siedem ludzkich zasad. W zachodniej kabale chrześcijańskich mistyków jest triadą lub trójcą, a wśród ich okultystów męsko-żeńskim Jehową, Jah-Havah.
W tym tkwi cała różnica pomiędzy ezoteryczną i chrześcijańską trójcą. Mistycy i filozofowie, wschodni i zachodni panteiści syntetyzują swoje genetyczne trójce w czystej, boskiej abstrakcji. Ortodoksi antropomorfizują je.
Hiramja Garbha, Hari i Siankara, trzy hipostazowane objawienia ducha w Najwyższym Duchu – tytuł którym Prithini-Ziemia wita! w Wisznu pierwszego awatara – są jedynie odrębnymi jakościami metafizycznego kształtowania, zachowania i niszczenia, tymi trzema boskimi Avasthas tego, co nie ginie ze stworzonymi rzeczami, czyli Achyuta, jedno z imion Wisznu. Prawowierny chrześcijanin rozdziela osobowe bóstwa na trzy osobowości trójcy i nie uznaje żadnego wyższego bóstwa, które w okultyzmie jest abstrakcyjnym trójkątem, a u ortodoksów doskonałym sześcianem.
Filozofowie Wschodu – twórczego Boga lub zbiór bogów uważają za coś fałszywego (Bhrantidarshanath), poczętego w postaci form materialnych z powodu błędnych objawień, powstałego z iluzorycznych pojęć egoistycznej osobowości i duszy ludzkiej {niższa, piąta zasada) .
Zostało logicznie wyrażone w nowym przekładzie Wisznu-Purana, gdzie czytamy:
Brahma w swoje] zupełności ma oba aspekty prakriti – rozwinięty i nierozwinięty (mulaprakriti) – a także aspekt ducha i aspekt czasu. Dwukrotnie rodzony duch jest prowadzącym aspektem głównego Brahmy. Następnym aspektem jest podwójne prakriti, rozwinięte i nie-rozwinięte, a czas jest ostatni.
Spencer odbija jedynie aspekt ezoterycznych filozofii, swoich czytelników wysadza na łyse brzegi agnostycznej rozpaczy i układa z uniżeniem wielkie misterium: To, które uparcie trwa niezmiennie w ilości, lecz zmienne bezustannie w formie. Pod tymi rozważanymi zjawiskami, które wszechświat bezustannie nam daje, jest sita nieznana i niepoznawalna, którą musimy uznać jako bezgraniczną w przestrzeni oraz bez początku i bez końca w czasie. Śmiałe to teologicznie, ale nie jest wiedzą lub filozofią, która szuka niezmierności nieskończonego.
W orfickiej teogonii Kronos występuje jako zrodzony bóg lub agent. Na tym stopniu przebudzenia wszechświatów jest to reprezentowane świętym symbolizmem w postaci doskonałego kręgu z punktem (korzeniem) w środku. To uniwersalny znak, który także odnajdujemy w kabale, natomiast zachodnia kabała, opanowana przez chrześcijańskich mistyków, całkowicie go ignoruje, chociaż Zohar wyraźnie go podkreśla. Owi sekciarze, przedstawiając symbol przedgenetycznego kosmosu, zaczynają go nazywać łącznością róży i krzyża okultystycznych generacji wielkich misteriów. Stąd nazwa różokrzyżowcy.
Ze wszystkich symboli różokrzyżowych jeden nadal pozostaje niezrozumiały, nawet przez współczesnych mistyków. Jest to: Pelikan, rozpruwający swoją pierś, by nakarmić swoje małe. To jest prawdziwe kredo różokrzyżowców, wynikające prosto ze wschodniej doktryny. Brahman (neutral) zwany jest Kalahamsa, co, jak objaśniają zachodni orientaliści, oznacza Wielki Łabędź lub Gęś – i tak Brahma został twórcą. W ten sposób powstał wielki błąd, Brahma {neutral) bowiem, do którego odnosi się Wielki Łabędź, oznacza tego, którego pojazdem jest łabędź, a nie Brahmana twórcę, będącego rzeczywistym Kalahamsa. Brahma (neutral) jest Hamsą i Ahamsą.
Terminy Brahma i Parabrahman nie są tu używane, ponieważ przynależą do ezoterycznego nazewnictwa i są lepiej znane studentom zachodnim. Oba są całkowicie równoważne naszym: jeden, trzy, trzy i siedem – samogłoskowe terminy, oznaczające: Jedna wszystkość oraz Wszystko we wszystkim.
Mówiąc o stancach, trzeba wyjaśnić, że podają one formułę, którą można, z niezbędnymi zmianami, dostosować do wszystkich ewolucji: naszej Ziemi, łańcucha planetarnego, słonecznego wszechświata itd. Siedem strof reprezentuje jedynie siedem terminów tej obszernej formuły. Odnoszą się one do siedmiu wielkich stanów rozwojowego procesu, o których jest mowa w Pu-ranach jako o Siedmiu Stworzeniach, a które w Biblii występują jako Dni Stwarzania.
Pierwsza strofa opisuje stan Jednej Wszystkości podczas pralai, przed pierwszym drgnieniem rozbudzonej manifestacji.
Druga strofa opisuje stadium, podobne bardzo do wyrażonej w pierwszej strofie idei różności, które dla zachodniego umysłu wymagałoby osobnej rozprawy. Dlatego też jest dostępne wyższej intuicji, tak by można było pojąć zawarte tu alegoryczne sformułowania. Wersy te odwołują się raczej do wewnętrznych, wyższych możliwości pojmowania niż do rozumienia, przejawianego przez fizyczny mózg.
Trzecia strofa mówi o rozbudzeniu się wszechświata do życia po pierwszej pralai. Opisuje wynurzenie się monad z ich stanu pochłonięcia w Jednym. Jest on najwcześniejszy i najwyższy w układzie świata, a termin monada jest jedynym, jakiego można użyć, zarówno mówiąc o najobszerniejszym Systemie Słonecznym, jak i najmniejszym atomie.
Czwarta strofa objawia dyferencjację zalążków wszechświata w siedmioraką hierarchię świadomych sił boskich, które są aktywnymi manifestacjami (działającymi objawami), główną energią Jedynego, będąc zarazem kształtującymi początkami i stwórcami wszystkich objawionych światów. Jako inteligentne istności, które powodują i kontrolują ewolucję, ucieleśniają zarazem w sobie manifestacje jedynego prawa, znanego nam jako prawo natury. Występują jako Dhyani-Czochany, chociaż każda z grup ma swoje oznaczenie w Doktrynie tajemnej. W hinduskiej mitologii stan ten zwie się stworzeniem bogów.
Piąta strofa omawia procesy przekształcania Ziemi: stan pierwszy, rozrzedzona materia kosmiczna, następnie wirujący wiatr ognisty, pierwsze stadium, tworzenie się nebuli. Ona to potem skupia się, przechodzi przez różne zmiany, tworzy wszechświat słoneczny, planetarny łańcuch lub pojedynczą planetę.
Szósta strofa podaje następne stadia formowania się świata, rozważa jego ewolucję aż do czwartego okresu, podobnego temu, w którym teraz żyjemy.
Siódma strofa kontynuuje tę historię, opisując powstawanie życia aż do pojawienia się człowieka.
Na tym kończy się pierwszy tom Doktryny tajemnej. Treścią tomu drugiego będzie rozwój człowieka na Ziemi.
Chcę jeszcze kilka słów poświęcić samym stancom. Otóż są one podane w nowym tłumaczeniu, bezużyteczne bowiem byłoby podawanie ich w oryginalnej, archaicznej frazeologii z jej zawitym wyrażaniem się. Chcąc je w ten sposób przedstawić, należałoby pisać tak:
Tho-og w Zni-gyu spał siedem Khorlo. Zodmanas-zhiba, Ali Nyug łono. Konch-hog nie; Thyan-Kam nie; Lha- Chohan nie; Tenbrel Chugnyt nie; Dharmakaya przestai; Tgen-chagn nie stał się; Barnang i Ssą w Ngo-bonyidj; jedynie Tho-og Yinsin w nocy Sunchan i Yons-Grub (Parinishpanna)... etc.
Brzmi to jak abrakadabra i jest zupełnie niezrozumiałe.
Dzieło to jest pisane jedynie dla studiujących okultyzm, a nie dla filologów. Ten, kto nie jest teozofem, niech uzna to – jeżeli tak zechce – za bajki lub za spekulacje marzyciela, jeszcze nie potwierdzone w dostatecznym stopniu, albo też – w najgorszym razie – za hipotezy dotyczące przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, dorzucone do wielu naukowych teorii i oczekujące na potwierdzenie bądź na zaprzeczenie.